środa, 31 marca 2010

„Astronawigacja dla żeglarzy”- nowa książka kapitana Jacka Czajewskiego

A było to dawno, 63 lata temu w Szczecinie. Pierwszy rok Wydziału Nawigacyjnego Państwowej Szkoły Morskiej rozpoczynał naukę w nowej szkole. Było nas 60 chłopa.

Pierwszy wykład. Kapitan Józef Giertowski zapatrzony w okno niczym w morski horyzont wypowiedział pierwsze zdanie swojego wykładu:

„Nawigacja jest to sztuka prowadzenia statku, drogą najkrótszą
i najbezpieczniejszą z portu wyjścia do portu przeznaczenia.”

Położył przy tym duży nacisk na słowo „sztuka”.

Astronawigacja wplata się w tą sztukę. Wykładał ją świetnie Wielki Guru, Kapitan Antoni Ledóchowski, były oficer marynarki austryjackiej, hrabia. Punktualny jak radiowy sygnał czasu, precyzyjny w słowach wypowiadanych pięknym polskim językiem.
Na trzech dużych tablicach kreślił pedantycznie wielkie koła, ekliptyki, trójkąty sferyczne. Tłumaczył wszelkie zależności spokojnie, pewnie. Na sali panowała całkowita cisza. Słuchaliśmy uważnie.

Przyszedł czas na sprawdziany. Wywołany do tablicy, jeden z kolegów, nie wykazał się szczególną wiedzą. I wtedy Kapitan spojrzał na niego z politowaniem i rzekł:
„gdybyś był tak wysoki jak jesteś głupi, to mógłbyś księżyc, na klęczkach, w d… pocałować.” Tak, Jego ukochane ciała niebieskie można było jedynie całować.

W tym czasie nie było tolerancji dla leniuchów. Robiono wszystko, aby nas dobrze do przyszłego zawodu przygotować .

Przez dwie letnie praktyki na „Darze Pomorza” robiliśmy setki obserwacji astronomicznych. Kreśliliśmy pozycje i analizowali trójkąty błędów.
Słońce, księżyc, planety i gwiazdy były w naszych rękach jak kule kuglarzy.
Ściągaliśmy je w każdych warunkach, tylko pochmurny dzień był dniem straconym.

Gdy zaokrętowaliśmy na statki i wypłynęli na oceany, bardzo wysoko oceniliśmy naszą Szkołę Morską. Nie czuliśmy się zagubieni.

Ja zaokrętowałem na chłodnicowiec m/s „Piast”. Świetny statek duńskiej budowy z doskonałą załogą. Rejsy Gdynia – Ameryka Południowa.
Dowodził nim wtedy kapitan Jan Mrozowicki. Trudne dla obcokrajowców nazwisko.
Dali mu bardziej swojskie: Captain More of Whisky.
Był to świetny kapitan, co potrafił w załodze wyzwolić wszelkie dobre inicjatywy.

Wychodząc na oceanie na świtową wachtę, sprawdzałem widoczność nieba identyfikując gwiazdy, aby z chwilą ukazania się linii horyzontu rozpocząć obserwacje astronomiczne.

Z szuflady na stół nawigacyjny wyciągałem arkusze zliczeniowe, ostrzyłem ołówki,
z półki zdejmowałem roczniki astronomiczne i tablice.
Pomiary gwiazd robiliśmy w zeszytach. Gwiazdy łapaliśmy, w zależności od przejrzystości horyzontu - od trzech do pięciu. Od zakończenia pomiarów do wykreślenia pozycji potrzebowałem około 25 minut.

O siódmej przychodził na mostek Kapitan. Pozycja statku już była naniesiona na mapę generalną, a obok na kartce ostatni dobowy dystans i ETA do portu przeznaczenia.
Serwowaliśmy Kapitanowi najlepszą kawę, a w zamian dość często usłyszeliśmy jakąś wojenną przygodę.
Trzeba bowiem wiedzieć, że nasz Kapitan II wojnę światową spędził w konwojach.

Dziś jest to nie do wiary, że jedynym naszym środkiem określenia pozycji przez dwa tygodnie atlantyckiego przelotu były sekstant, chronometr, tablice astronomiczne, dobre oko nawigatora i jego pewna ręka. A tak było przecież na żaglowcach przez dziesiątki lat.

Nie tak dawno, na statkach pokazali się technicy. Nad kabiną nawigacyjną zamontowali niewielki talerz, a nad stołem nawigacyjnym przykręcili skrzyneczkę z wyświetlaczem
i przyciskami. Nie wiedzieliśmy nawet jak się to nazywa. Jakiś GPS.
Przeprowadzili kalibrację i na wyświetlaczu ukazała się pozycja. Nasza pozycja statku dostępna w każdej chwili. Oficerowi pozostało jedynie przenieść ją na mapę i wpisać współrzędne do Dziennika Okrętowego.

Kiedyś na statku idącym na Daleki Wschód potajemnie wyłączyłem GPS informując oficerów o awarii tego urządzenia. Nie sprawa, powiedziałem, mamy sekstant i chronometr. Było wszystko co potrzeba tylko brakowało pozycji. Przez kilka dni.

Doszły mnie wieści, że z programów kilku Akademii Morskich wyrzucono naukę astronawigacji. Niedługo zapewne sekstanty zostaną usunięte ze statków, a nawigacja przestanie być sztuką, a stanie się gałkologią.

Najbardziej prestiżową w polskim żeglarstwie nagrodą za REJS ROKU jest SREBRNY SEKSTANT. Na szczęście, jak na razie, nie ma głosów, aby to był srebrny GPS !

Przed kilku dniami otrzymałem list polecony,
a w nim „Astronawigacja dla żeglarzy”- nowa książka kapitana Jacka Czajewskiego
z sympatyczną dedykacją:
„Kapitanowi Andrzejowi Drapelli, który mnie uczył jak wygląda Krzyż Południa i gdzie go szukać” – Jacek Czajewski, W-wa 17.03.2010

Książka ta jest pięknie wydana przez almapress . Przejrzysta, z doskonałymi rysunkami
i wytłoczeniami. Jacek Czajewski, mimo że profesor politechniki, posiada ogromny dar wysławiania się prosto i zrozumiale.
Jest to zapewne najlepszy podręcznik astronawigacji jaki kiedykolwiek ukazał się na polskim rynku. Jest to książka dla żeglarskiej arystokracji. Kto chce do niej należeć musi ją kupić i poznać. A potem wziąć sekstant do ręki i zobaczyć jak wiele radości daje pozycja jachtu własnoręcznie uchwycona i wyliczona. Jak to pięknie jest żeglować z głową!
Jak wielką satysfakcję daje bycie MAGIEM.

P.S. – muszę coś jednak od siebie dorzucić. Brakuje mi w tej książce „wkładki” – ładnej mapy nieba.

Serdecznie pozdrawiam tych wszystkich, co pamiętają, jak swoim dziewczynom pokazywali niebieskie konstelacje.

Andrzej Drapella

sobota, 13 marca 2010

Spotkanie na szczycie 13 marca 2010 r. Klub Morza „Zejman” Wyspa Spichrzów.

Od lewej w górę: p. Maciej Lisicki - Wiceprezydent Miasta Gdańska, p. Bożena Wawrzeska - rzecznik prasowy firmy „Polnord”, p. Wojciech Ciurzyński - Prezes Zarządu firmy „Polnord”. Od prawej w górę: p. Janusz Lewandowski - Komisarz ds. Budżetowych Komisji Europejskiej, p. Janusz Tusk - reprezentant Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, p. Beata Ryba - reprezentantka Muzeum Historycznego Miasta Gdańska, p. Dorota Kobierowska - wice-komandor BBŻ.

Fot. Andrzej Dębiec

Z ukontentowaniem donosim Braciom Naszym w Gdańsku, na Pomorzu, w Polszcze i w świecie całem zamieszkałych, że po długich latach piętnastu gospodarzenia Bałtyckiego Bractwa Żeglarzy w spichlerzu "Steffen" dzięki paktowi zawartemu w zacnym gronie inwestora firmy „Polnord”, Urzędu Miejskiego w Gdańsku i Bałtyckiego Bractwa Żeglarzy historyczną decyzyę podjęto o lokacji na wieki wieków naszej siedziby na Wyspie Spichrzów, co i zauważyć pragnę - trwałość siedziby Mesy Gdańskiej równie mocno przypieczętowało. Tedy ruszyć nam w wielki rejs trza czem prędzej, żagle wszystkie na pomyślny wiatr stawiając kursem pierwszem płynąc na bastion Kołobrzeg dotąd nie dobytego i złupionego!

Ooooooorrrrrrrzzzzzzzaaaaaaa !


Bracia Mesy Gdańskiej Kaprów Polskich Bractwa Wybrzeża