środa, 24 listopada 2010

„PIERWSZA MILA ZA RUFĄ…”

Tak jak każda wyprawa zaczyna się od pierwszego małego kroku, tak i każdy nawet najdalszy rejs ma swoją pierwszą milę…
W miniony weekend (20-21. XI.), nasza tak niedawno przecie powstała, Mesa Gdańska zwycięsko wyszła z pierwszej poważnej operacji desantowej, jaką bez wątpienia stał się dla niej najazd ponad sześćdziesięciu Braci, Gości Honorowych, jungów i kandydatów na tychże, nie tylko z całego Kraju, ale i wielu innych państw UE…
LXII Zaffarancho - bowiem całego Polskiego Bractwa Wybrzeża - młodziutka Mesa Gdańska, przy swym nabrzeżu, w Gdańskiem porcie „Zejman„ u Brata Andrzeja #116 odprawować postanowiła!


A rzec trzeba, że pod wodzą Sztormana swego Brata Andrzeja #89, yako też w pierwszej linii obrony wystawiając Braci Tomasza #113 i rzeczonego wyżej Karczmarza Andrzeja #116, ba nawet jungów swych, a i urodziwe Branki ku ambrazurom wystawiwszy – odpór najeźdźcom srogi przez dni dwa dawała, aż zmęczeni, przeżarci a i z głów boleścią… odstąpili!


Pierwsze, niewielkie jeszcze zespoły nacierających lądować zaczęły u „Zejmana” już w sobotnie przedpołudnie,…choć - Ordo – jednakowoż – z Kapitańskiego nadania - godzinę H na 1700 wyznaczało!!!
„Rangers Leads the way” – jak mówi stare morskie przysłowie – trzeba, więc co bardziej zapalczywych zrozumieć, tem bardziej, że i kolej żelazna, inaczej niźli niegdyś Wiedeńska, zbytnio dziś nas nie rozpieszcza i z grodu stołecznego ku Morzu i na siedem godzin oferuje swe luksusy, gdym ja, yako nieletnie pacholę takąż drogę, ku stronom ojcowskim w niecałe cztery „Lux-torpedą” mknąłem !… (No, ale torpeda to sprawa morska nie kolejowa.)
I właśnie ze względu na powyższe ( nie regulując już zegarków wedle biegu (???) pociągów - z morską punktualnością o 1800 Kapitan Jerzy Demetraki #78 powitał zebranych i obrady rozpoczął.


Po tradycyjnej minucie milczenia dla wspomnienia Braci, którzy w minionym roku odeszli na wieczną wachtę, odczytano posłanie Brata Seniora Bolka #1, jako też List Prezydenta Miasta Gdynia Pana Wojciecha Szczurka. Trojgu zaproszonym Gościom Honorowym – zasłużonym i znanym dziennikarzom - Grażynie Murawskiej, Tadeuszowi Jabłońskiemu i Bohdanowi Sienkiewiczowi w uznaniu ich wieloletniej działalności w propagowaniu spraw morskich, żeglarstwa i krzewieniu szeroko rozumianej tradycji i kultury morskiej wręczono Honorowe Plakiety Mesy Kaprów Polskich. Na ręce Kapitana przekazano pamiątkowy album dla nieobecnego Brata Bolka #1.
Kilka zwrotów i krótkich wystąpień, zwięzłe sprawozdanie Brata Mirosława #98 ze Światowego Zaff w Sydney – Brat Kapitan w uznaniu zasług Brata Mirosława #98 wręczył mu Medal Bractwa, przyznany przez Kapitułę Chwały Mórz.


Tako też Kapituły Chwały Mórz wszem i wobec o przywilejach gwiazd i medalów przyznaniu anons poczyniono, oraz kandydata do Nagrody Chwały Mórz votowanie nastąpiło. Kapituła zaproponowała jako kandydata - kpt. Tadeusza Siwca.Uczestnicy Zaff in gremio podtrzymali tę propozycję. Zwrot na cześć nagrodzonych wykonał Brat Kapitan …i już mogliśmy przystąpić do zaprzysiężenia przeznaczonych do mustrowania jungów.


Decyzją LXII Zaffarancho M.K.P. w poczet Bractwa przyjęci zostali: Andrzej Giedymin, jednogłośnie z cyfrą 119, Maciej Sokołowski, jednogłośnie z cyfrą 120, Jakub Kęsik, jednogłośnie z cyfrą 121. Zwrot wykonał nowoprzyjęty Andrzej Giedymin.
Ostatnim z ważniejszych punktów oficjalnej części obrad było zgłaszanie i zatwierdzanie proponowanych kandydatów na jungów Bractwa. Jednym spośród nich, zgłoszonym przez Mesę Gdańską, jest kpt. Jerzy Radomski, – który latem, po 32 latach żeglugi na jachcie Czarny Diament, pokonawszy ponad 240 tysięcy mm - powrócił do kraju.!


Tako też i oficjalna część ordo dopełniona została. W przerwie na osobiste dysputy zwiedzono takoż XVII wieczną komorę spichlerza „Steffen”, a i reconstrucyą napoleońskiego lazaretum w onychż komorach, zgodnie z dawnymi dziejami zmyślnie poczynione – dla apetitio przed biesiadą obejrzano


– poczem przy opowieściach z mórz dalekich, a i przez jungę Waldemara nader zgrabnie szantach nuconych jak obyczaj każe biesiadowano radośnie aż do bezlitosnych czterech szklanek, które h 2400 obwieściwszy po zwrocie „Ad finem” kres oficjalnemu zgromadzeniu Braci położyły.


Yako że jednakoż w gościnnych progach naszego przecie Brata 116 bawilim, co zagorzalsi i wytrwali w boju Bracia abordażu nie odstępując pokładu nie opuszczali i długo jeszcze wspólne śpiewy i gawędy niosły się po Motławie…


Nadspodziewanie szybko nadbiegający ranek, krwią nabiegłe od walecznych zapałów oczy nasze, na śniadanie otworzył i po kilku głębszych michach ożywczej jajecznicy jużeśmy na pokład - przez zaprzyjaźnioną z nami Marynarkę Wojenną RP, dzięki wstawiennictwu Sztormana Mesy Gdańskiej Brata Andrzeja #89 podstawionego - omnibusu mustrowali…
Przepiękną – dla jednych arcyciekawą, a dla mnie takoż i sentymentalną rajzę przez Trójmiasto uczyniwszy, a novum się moc wielką od towarzyszącego nam tutora dowiedziawszy do Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni przybyliśmy.
Tutaj zaś gościną serdeczną otoczeni, pełne podziwu, choć nieco piekące oczy na wyposażenie nawigacyjne, edukacyjne, a i inne, o którym ze względów na tajemnicę gęby strzępić nie przystoi, wytrzeszczaliśmy a choć niejednego rączki przy mnogości wspaniałych a rozlicznych symulatorów z pewnością świerzbiły, by to i owo sobie ponaciskać… to jednak tzw. „kopara” nam opadła, gdy przy przedstawieniu czcigodney damie „Niunią” tutaj zwanej – onaż, jak dawny obyczaj każe do ucałowania zgrabnie podsunęła nam swą … lufę kalibru 76mm!!!!

Po pamiątkowych zdjęciach z oprowadzającymi nas oficerami, dla ochłonięcia Brat Sztorman powiózł nas ku Gdyńskiemu aquarium (jak sądzę na rybkę) przed pożegnalnym obiadem w Jacht Klubie MW „Kotwica”…

Tako też, jak sądzę nie musi się wstydzić Nasza Gdańska Mesa swej pierwszej poważnej mili!
Tak trzymaj!

Andrzej Radomiński #86

niedziela, 31 października 2010

ZAFFARANCHO 2010 GDAŃSK

Wielce Szanowni Bracia,

Poniżej przedstawiamy plan dojazdu dojazdu taksówką od Dworca PKP Gdańsk Główny do Klubu Zejman na Wyspie Spichrzów,
gdzie będziemy radzi Was gościć podczas Zaffaracho 20 listopada 2010.
Wskazówki dla kierowcy: wyspa spichrzów, dojazd ulicą Stągiewną i skręt w prawo w ulicę Chmielną, następnie do końca i w prawo.





Poniżej lista przyjaznych nam hoteli i hosteli, w których Bracia znajdą nocleg.
Rezerwacja ważna do 13 listopada 2010r. Uczestnicy Zaffarancho bukują samodzielnie miejsca oraz dokonują przedpłat wg poniższego wykazu.

Hotel Novotel ul. Pszenna 1 ( 200 metrów od „Zejmana”)
cena noclegu 215 - 265 zł
Pokoje 1-2 osobowe
rezerwacja tel. 58 3002850
ho523-re@accor.com

Poniżej plan dojścia z hotelu do Klubu Zejman (B).




Hostel „Zappio” ul. Świętojańska 49 ( 700 metrów od „Zejmana”)
cena za 1 nocleg 46 zł
1 pokój 2 - osobowy
2 pokoje 3 - osobowy
3 pokoje 4 - osobowe
rezerwacja 58 3220174 przedpłata 10% ceny noclegu
zappio@zappio.pl

Poniżej plan dojścia z hostelu do Klubu Zejman (B).




OLD Town Hostel ul. Długa Grobla 7 ( 400 metrów od „Zejmana”)
cena za 1 nocleg 45 zł
1 pokój 4-osobowy z WC
2 pokoje 6-osobowe
1 pokój 6-osobowy z WC
rezerwacja 58 517944016 przedpłata 10% ceny noclegu
hostel@hostel.gda.pl

Poniżej plan dojścia z hostelu do Klubu Zejman (B).




Hostel Gdańsk ul. Spichrzowa 14/1A ( 100 metrów od „Zejman”)
cena za 1 nocleg 43 zł
2 pokoje 3 osobowe
1 pokój 4-osobowy
rezerwacja 531605495 przedpłata 10 % noclegu
recepcja@hotelgdanski.pl

Poniżej plan dojścia z hostelu do Klubu Zejman (B).




Miller House ul. Na Piaskach 1 ( 800 metrów od „Zejmana”)
cena za 1 nocleg 60 zł
1 pokój 4-osobowy
1 pokój 2-osobowy
2 pokoje 3 osobowe
1 pokój 1-osobowy
rezerwacja tel. 793376667
maiora@wp.pl

Poniżej plan dojścia z hotelu do Klubu Zejman (B).


poniedziałek, 4 października 2010

Plecami do morza



W ubiegłym tygodniu zakończyła się wizyta niezwykłego statku "Lisa
von Lubeck", który gościł w Gdańsku w dniach 10-12 września.

"Lisa von Lubeck" jest wierną kopią karaki z XV wieku, zbudowanego
we wspaniałym programie nauczenia zawodu młodych bezrobotnych z
Lubeki.

Jej budową zajęła się fundacja Geselschaft Weltkulturgut Hansestadt Lubeck.
Zebrano fundusze, Politechnika Berlińska opracowała pełną dokumentację
statku, zatrudniono emerytów znających jeszcze ciesielskie rzemiosło,
lasy państwowe dały dębinę, a urząd pracy dostarczył młodych
bezrobotnych w wieku 18-25 lat, aby nauczyli się zawodu. Wspólnym
wysiłkiem zbudowano wspaniały statek który jest chlubą miasta. W
pięknej mesie na burtach są mosiężne tabliczki sponsorów i tych
wszystkich co ten statek budowali.

W swój pierwszy rejs w kwietniu 2006 roku przybyli do Gdańska.
Ja, jako prezydent Sail Training Association-Poland zająłem się ich wizytą
w Polsce.
Wsiadłem na statek w Kołobrzegu, popłyneliśmy razem na Hel a potem do Gdańska.
Zacumowaliśmy przy Centralnym Muzeum Morskim. Załoga została powitana
przez dyrektora muzeum, pana Jerzego Litwina. Z niemiecko języcznym
przewodnikiem zwiedzili wspaniałe morskie muzeum. Wizytę na statku
złożył prezydent miasta pan Paweł Adamowicz, przekazał im flagę
Gdańska i dał do dyspozycji autokar i przewodnika po trójmieście.
Zwiedzili Westerplatte, gdańską starówkę, Sopot i Gdynię.
Wysłuchali koncertu w katedrze oliwskiej, a wieczorem w klubie
"Zejman" spotkali się z polskimi żeglarzami.
Na zakończenie ich wizyty kapitan Dieter Baars powiedział:
"W ciągu 40 lat pracy na wszystkich morzach, po odwiedzeniu kilkuset
portów - wizyta "Lisą von Lubeck" w Gdańsku stanowiła dla mnie
znaczące wyróżnienie.
Jestem zaskoczony otwartością i życzliwością Gdańszczan.
Zyskaliśmy tu wielu nowych przyjaciół.

A członek załogi Hans-Jurgen Wulff powiedział "Gdańsk jest przepięknym
miastem z życzliwymi ludźmi. Wieczorne zakończenie naszego postoju w
żeglarskim klubie "Zejman" było wspaniałym przeżyciem. Mam nadzieję,
że Polacy będą nas dobrze wspominać. Chętnie powrócę tu znowu i
postaram się zabrać ze sobą mych rodaków z Lubeki".

O pobycie w Gdańsku wypowiedzieli się bardzo pozytywnie wszyscy
członkowie załogi i postanowili włączyć Gdańsk do stałego planu rejsów
"Lisy von Lubeck".
A ja, ze swej strony, serdecznie podziękowałem tym wszystkim, którzy
przyczynili się do tak dobrego wizerunku Gdańska.

Relację o "Lisie von Lubeck" i jej pobycie zamieściłem na stronie
internetowej www.octalogo.org

W tym roku, pomni serdecznego przyjęcia w poprzednim rejsie,
postanowili ponownie odwiedzić Gdańsk. Miesiąc wcześniej, 11-go
sierpnia wysłali sympatyczny mail do prezydenta miasta zapraszając go
na pokład swojego statku. Wśród swojej załogi mieli dr Eike Lehmanna,
znanego profesora politechniki z Hamburga, który miał list prezydenta
miasta Lubeki do naszego prezydenta. Na ten mail nie dostali
odpowiedzi.
Na 3 dni przed wejściem do Gdańska poprosili mnie o potwierdzenia
wizyty pana Pawła Adamowicza na ich statku. Gdy zadzwoniłem do biura
pana prezydenta, okazało się, że nikt o przybyciu tego statku nic nie
wiedział.
Przesłałem więc kopię tego maila i poprosiłem o potwierdzenie wizyty
pana prezydenta na statku.
Długo czekałem na pozytywną odpowiedź, aż zadzwoniłem i dowiedziałem
się że pan prezydent.... nie raczy przybyć! Nie wysłał też żadnego ze
swoich czterech wiceprezydentów (sic !). W mojej ocenie jest to,
grzecznie mówiąc, towarzyska gafa. Przecież profesor Lehmann przekaże ten incydent
władzom swojego miasta Lubeki, a nam będzie wstyd.
List prezydenta Lubeki odebrałem i zaniosę do Urzędu Miasta osobiście,
ale to nie o to przecież chodziło.

Przed wejściem statku do Gdańska udałem się do Gdańskiego Ośrodka TVP.
Na bramie strażnik spytał mnie: "A pan do kogo?" Odpowiedziałem, że
chcę się widzieć z dyrektorem ośrodka. "O czy jest pan umówiony ?"
"Nie" odparłem. " To pan nie wejdzie" - odrzekł surowo.

Poprosiłem aby zadzwonił do sekretariatu i mnie połączył.
"Nie - odparł strażnik, telefon nie jest publiczny"
"To poproszę o numer telefonu sekretariatu i sam zadzwonię za swojej komórki"
"Nie udzielamy takich informacji" - koniec rozmowy.

TO NIE BAJKA - ALE PRAWDZIWA RELACJA STOSUNKÓW NA
LINII OBYWATEL - TELEWIZJA PUBLICZNA.

W domu znalazłem telefon do Kierownika Panoramy. Zadzwoniłem,- pani
powiedziała że nie ma czasu na rozmowę, - proszę swoją sprawę
przedstawić mailem.

Wysłałem więc maila informując o przybyciu do Gdańska tak ciekawego
statku z propozycją zrobienia reportażu. Zaproponowałem aby ekipa
wsiadła na statek w Helu i popłynęła z nami do Gdańska. W tym czasie
postawilibyśmy żagle i wykonali wszelkie czynności aby materiał
filmowy był interesujący. Podałem też program pobytu załogi statku w
Gdańsku.
Uważałem bowiem, że mogła by to być bardzo ciekawa forma promocji
naszego miasta.
Pokazania, jak nas widzą inni, życzliwi nam ludzie z tej drugiej strony.

Podałem swój numer telefonu. Czekałem na odpowiedź. Na próżno.
Gdy zadzwoniłem w przed dzień wejścia statku na Hel, dowiedziałem się że
Państwo z Telewizji MOGĄ zrobić ujęcia gdy statek będzie zacumowany!
A mnie zamurowało! Statycznie to można filmować stare baby na rynku, a
nie żaglowce!
No cóż. MAMY TO CO MAMY. Nie dziwię się że nikt tego co ONI robią nie
chce oglądać !!!

"Lisa von Lubeck" z postawionymi żaglami stała przy Centralnym Muzeum
Morskim. Pokład statku był otwarty dla zwiedzających. Zwiedziła statek
gdańska szkoła Nr 20. Dzieciaki wyszły zachwycone statkiem i
przyjęciem załogi.

Żadna z trójmiejskich gazet nie zamieściła informacji o statku.
Wielu mieszkańców i turystów straciło okazję zobaczenia czegoś niezwykłego.
Po wyjściu statku zadzwoniłem do redakcji Dziennika Bałtyckiego, czy są
zainteresowani artykułem o statku w dodatku "Rejsy".
Nie byli.

My, żeglarze, przyjęliśmy załogę Lisy serdecznie. W klubie "Zejman"
urządziliśmy biesiadę z piwem i gitarami. Goście wyjechali zadowoleni,
zaprosili nas do Lubeki.
Nasze kontakty są serdeczne.

A co na to "otwarte na świat miasto Gdańsk".
Zostawiam to bez komentarza.

Andrzej Drapella, kpt.ż.w. Sztorman Gdańskiej Mesy Kaprów Polskich

niedziela, 3 października 2010

Morze i Żagle w Poezji Polskiej

A to niespodzianka.....nowe oblicze Jacka Czajewskiego

To, że Jacek Czajewski jest doskonałym profesorem,
....... to wiedzą wszyscy studenci Politechniki Warszawskiej

To, że Jacek Czajewski jest doskonałym żeglarzem,
...... to wiedzą wszyscy co z nim pływali

To, że Jacek Czajewski jest doskonałym znawcą literatury marynistycznej
...... to wiedzą wszyscy co czytają "ŻAGLE" , gdyż tam
zamieszcza swoje recenzje

To, że Jacek Czajewski pisze doskonałe podręczniki nautyczne
...... to wiedzą wszyscy studenci morskich akademii,
co uczą się z nich do egzaminów państwowych

To, że Jacek Czajewski jest...... , tego się nikt nie spodziewał.

No właśnie....
Do drzwi zadzwonił dzwonek, - .....przesyłka do pana.
Pokwitowałem, otworzyłem i oniemiałem.
Znam Jacka kilkadziesiąt lat. Mogłem się spodziewać nowego podręcznika
żeglugi po kosmosie, ale nie antologii: "Morze i Żagle w Poezji
Polskiej".
Z benedyktyńskim mozołem stworzone dzieło.
Wiele lat pracy w pełnej konspiracji.

Zadałem sobie pytanie: Jacku, a komu to potrzebne? Kto będzie
studiował te 500 stron wierszy?
----------------------------------
Rozesłane "Wici" z "Zejmana" powiadomiły mnie, że 1-go października o
19:00odbędzie się wieczór poezji żeglarskiej. Wypadało tam się wybrać.

Klub oświecony blaskiem świec. Gości witała Dorota. Mistrzem ceremonii
był Andrzej Dębiec. Przedstawił zaproszone autorki.
Słowo wstępne usłyszeliśmy od Ewy Ostrowskiej która to dzieło wydała.
O nastrój zadbała Basia Karlik co pięknie śpiewała romantyczne pieśni
akompaniując sobie na celtyckiej harfie.
Popijaliśmy dobre wino zasłuchani w szum morza wyrażony słowem.

Pierwsza recytowała swoje wiersze Irena Peszkin, żeglarka z Koszalina.
Wiersze o miłości i tęsknocie.

Potem przerwa wypełniona występem Basi.

I znowu wiersze, tym razem Edyty Ślączkiej-Poskrobko.
Piękne wiersze, piękne słowa, recytowane z dużym pietyzmem.

Dwie godziny duchowej uczty.
Na końcu dedykacje autorskie i zawiedzeni ci dla których brakło tej
pięknej książki.
Ewa Ostrowska wspomniała coś o dodruku.

No, cóż drogi Jacku. Sprawiłeś nam tą antologią Wielką Niespodziankę.
Serdeczne dzięki !!!

A Andrzej Dębiec, gospodarz "Zejmana" kończąc to miłe spotkanie, -
zapowiedział już następne poświęcone morzu, oparte na tej wspaniałej
antologii.
Trzymamy za słowo.

Byłem w ten czarodziejski wieczór w "Zejmanie" i z zawrotem głowy
wróciłem do domu. Dziękuję Wam, Doroto i Andrzeju za te miłe chwile.
A wieczorem, do rana czytałem wiersze o morzu.

Andrzej Drapella










czwartek, 29 lipca 2010

SVALBARD

Hen, daleko na Północy, pomiędzy 74 – 81 stopniami geograficznymi szerokości północnej, a 10 – 35 stopniami długości wschodniej leży piękny archipelag zwany Svalbardem, lub jak kto woli Spitsbergenem. Jego największe wyspy to Spitsbergen, Nordaustlandet, Barentsoya, Edgeoya i Prins Karls Foreland.
Łączna powierzchnia tych wysp wynosi około 61.000 kilometrów kwadratowych
z czego aż 60% pokrytych jest lodowcami. Tylko na 6-7% powierzchni rosną rośliny. Najbardziej żyzne są połacie wewnątrz fiordów. Permanentna zmarzlina obejmuje cały obszar Svalbardu, a zaledwie jeden metr gruntu odmarza latem.

Flora ma bardzo krótki okres wegetacji, a niskie temperatury, niewielkie opady i nieurodzajna gleba nie sprzyja jej rozwojowi. Mimo to żyje tu aż 170 gatunków roślin. Są one bardzo delikatne i kruche, a raz zniszczona trudno się odradza.
Ślady opon samochodowych na tundrze widoczne są latami. Przepisy dotyczące ochrony środowiska są tu bardzo restrykcyjne. Prawie cały Svalbard zaliczony jest do rezerwatów przyrody. Zabronione jest jakiekolwiek zrywanie kwiatów, czy roślin,
Jak i jeżdżenie jakimkolwiek sprzętem mechanicznym poza drogami w okresie wegetacyjnym.

Słynny holenderski żeglarz Willem Barentsz odkrył Svalbard w 1596 roku i niemal natychmiast pojawiły się tu statki wielorybnicze. W ciągu 150 lat wybito liczne stada wielorybów tak skutecznie, że przestało się opłacać na nie aż tak daleko polować.
Po wielorybnikach pojawili się na tej ziemi rosyjscy myśliwi którzy przez półtora wieku trzebili białe niedźwiedzie i lisy polarne. W połowie dziewiętnastego wieku Rosjan zastąpili Norwedzy, którzy polowali tu do 1973 roku, do chwili, gdy wprowadzono zakaz polowań na całym Svalbardzie. Jak masowe to były rzezie tych zwierząt niech świadczy fakt, że w Polarnym Muzeum w Tromso wisi podobizna Króla Strzelców - Henry Rudiego, który w latach 1908-1948 zamordował 713 białych niedźwiedzi.

Stolicą archipelagu jest Longyearbyen liczące około 2.000 mieszkańców.
Jest tu kilka górniczych osiedli i placówek naukowych. Wydobycie bardzo dobrego węgla kamiennego trwa tu już od ponad stu lat. Kiedyś był on niezbędnym paliwem do opalania parowych statków wielorybniczych łowiących w tym rejonie.
Pierwsze kopalnie w 1904 roku założył amerykański magnat John Munro Longyear
i swoim imieniem nazwał osadę. I tak pozostało.
Z wybuchem I Wojny Światowej w Europie spadły drastycznie ceny węgla i w 1916 roku John Longyear sprzedał swe kopalnie Norwegom. Węgiel na Svalbardzie zalega niskimi pokładami, a jego wydobycie odbywa się często na kolanach.
Ciężka praca górników obciążona jest dużym ryzykiem wybuchu metanu.
Pierwsza eksplozja tego gazu na szybie No 1 zabiła 26 górników.

Na mocy Traktatu Svalbardzkiego z 1920 roku, cały Archipelag Spitsbergenu podlega administracji norweskiej. Traktat ten ratyfikowało już ponad 40 państw.

Drugim co do wielkości osiedlem Svalbardu jest rosyjski Barentsburg.
Tu rezyduje rosyjski konsul i mieszka kilkuset górników.
I tu, po wschodniej stronie Groenfjordu, pierwszymi poszukiwaczami węgla byli Norwedzy. Potem kopali go Rosjanie i od nich kupili kopalnię Holendrzy.
Osadę nazwali Barentsburgiem. Gdy w czasie kryzysu ceny węgla spadły poniżej granic opłacalności wydobycia, odsprzedali kopalnie Rosjanom.
Od 1932 roku są one własnością TRUST ARCTIKUGOL.

W czasie II Wojny Światowej salwy niemieckiego pancernika „TIRPITZ” rozniosły
w strzępy wszystkie zabudowania. Odbudowano je w latach 1948 i 1962, a w okresie od 1975 do 1985 zmodernizowano miasteczko.
Powstały tu gimnazjum, pływalnia i biblioteka. Gdy 1990 roku skończyły się dotacje rosyjskiego rządu, Barentsburg musiał stać się samowystarczalny.
Zaczęto hodować kury, krowy, świnie, a standard życia znacznie się obniżył.

W ostatnich latach Barentsburg dotknęły dwie tragiczne katastrofy.
Na lodowcu Opera rozbił się podchodzący do lądowania rosyjski samolot pasażerski. Zginęli wszyscy na pokładzie – 143 osoby – w większości kobiety i dzieci, - rodziny górników.
Druga katastrofa, to wybuch metanu w 1997 roku, gdzie śmierć poniosło
23 górników.

Obecna sytuacja Barentsburga powoli się poprawia, a do miasteczka ściągnęło więcej górniczych rodzin. Dziś, szacunkowo żyje tu i pracuje około 350 mieszkańców.
Do Barentsburga docierają turyści. Zimą śnieżnymi skuterami, latem statkami wycieczkowymi. Mogą obejrzeć niewielkie muzeum, skorzystać z hotelu i nabyć różne gadżety w sklepie z pamiątkami.

Trzecim miejscem, co do liczby ludności, jest Swea. Kopalnia należąca do Store Norske Spitsbergen Kulkompani, położona kilkadziesiąt kilometrów na południowy wschód od Longer. Pierwszymi wydobywcami węgla byli tu Szwedzi. Wydobycie szło sprawnie, aż do wielkiego pożaru który strawił nie tylko szyb wydobywczy,
ale i zabudowania. Ich odbudowa trafiła na kryzys gospodarczy spowodowany
I-szą wojną światową, więc Szwedzi sprzedali kopalnię Norwegom.
Przez dwadzieścia lat kopalnia była martwa i dopiero po II-giej wojnie światowej ponownie ruszyła jej eksploatacja. Norwedzy przebadali zasoby węgla, zmechani-zowali wydobycie, postawili nowe budynki. Pokłady węgla są tu wysokie na
5 metrów co podnosi opłacalność wydobycia. Na terenie kopalni nie ma infrastruktury osiedlowej. Górnicy na stałe mieszkają w Longer, a na dwutygodniowe zmiany dolatują samolotem. Zimą, po zmarzlinie, dojeżdżają pojazdami gąsienicowymi.
Zatrudnienie kopalni to około 200 ludzi. Tuż przy kopalni jest głębokie, dobrze wyposażone nabrzeże do którego cumują duże masowce.

Ostatnią co do wielkości osadą, jest leżący na północy archipelagu, w wejściu Kongsfjordu Ny-Alesund. I ona rozpoczynała swój żywot jako osiedle górnicze.
W 1916 inwestorzy z Alesundu wykupili osadę i nazwali Ny-Alesund.
Pokłady węgla były obfite, ale bardzo głębokie i przepełnione metanem. Praca na nich była szalenie niebezpieczna. W 1962 roku nastąpiła duża eksplozja w której zginęło 21 górników. Nigdy już nie wznowiono wydobycia, a około 200 osobowa społeczność osady się rozpierzchła.
Przez kilka lat osada była całkowicie opuszczona, aż naukowcy z Instytutu Polarnego zainteresowali się tym miejscem. Zbudowano tu nowoczesną stację badawczą Sverdrupstasjonem. Niebawem to urocze miejsce ściągnęło Niemców, Francuzów, Anglików, Włochów, Holendrów, Japończyków, Koreańczyków, a ostatnio zawitali tu ze swoją największą stacją Chińczycy, którzy przed wejściem postawili dwa duże marmurowe lwy. Dla obsługi wszystkich stacji norweski Instytut Polarny zbudował nowoczesne i doskonale wyposażone laboratorium.
Wszystkie te kraje prowadzą odrębne badania które się wzajemnie uzupełniają. Obejmują one badania geodezyjne, obserwacje atmosfery, zmian klimatycznych, zmian radiacji ultrafioletowej, wpływu warstwy ozonowej na produkcję łańcucha pokarmowego i wiele innych. Norweski Instytut Polarny jest szczególnie zainteresowany efektem zanieczyszczeń na życie zwierząt, szczególnie tych na szczycie łańcucha pokarmowego, - białych niedźwiedzi, lisów polarnych i mew. Podstawą tych badań jest ich powtarzalność w dłuższym okresie czasu.

Ny-Alesund ma swoje niewielkie lotnisko i stałą łączność samolotową z Longerbyen. Lot trwa pół godziny, a koszt w jedną stronę wynosi 1300 NK. Na miejscu są komfortowe warunki hotelowe, ale zarezerwowane głównie dla naukowców.
W miarę wolnych miejsc można z nich skorzystać w cenie 1000 NK za dobę.
Jest tu nawet sklep z pamiątkami, otwierany przy okazji wizyty wycieczkowca.
Dla turystów są tu dokładnie wyznaczone trasy zwiedzania i korzystanie z nich rygorystycznie przestrzegane.

To międzynarodowe centrum naukowo-badawcze liczy, w zależności od pory roku
40-100 mieszkańców. Port ma dwa nabrzeża, a na jednym z nich jest urząd pocztowy, położony najbliżej bieguna.

Już w okresie przedwojennym Polacy prowadzili na Spitsbergenie badania naukowe. Ich pionierem i popularyzatorem był prof. Stanisław Siedlecki.
Nasza stacja badawcza w Hornsundzie, w Zatoce Białego Niedźwiedzia, została odbudowana w 1957 roku w czasie III Międzynarodowego Roku Geofizycznego.
Od tej pory pracuje już non stop przez 53 lata.

W „Polskim Domu pod Biegunem” długie polarne noce spędza 9 naukowców
i techników. Ich badania zdobyły międzynarodowe uznanie.

Warto wspomnieć, że osiedla te nie łączą żadne drogi. Komunikacja odbywa się
drogą powietrzną, latem wodą. a w czasie zimowej zmarzliny skuterami śnieżnymi.


W 2002 roku rząd norweski przekazał część swoich uprawnień do autonomicznemu Zgromadzeniu Mieszkańców Longyearbyen, które stworzyło niezwykły model demokratycznego zarządzania archipelagiem. Równolegle istnieje tu norweskie centrum administracyjne z gubernatorem (sysselmannem) na czele.
Trzy lata temu Longyearbyen otrzymało honorowe wyróżnienie
„Miedzynarodowej Lokalnej Społeczności”.

Z typowo górniczej osady, miasteczko przekształciło się w ośrodek nauki, przemysłu
i handlu. Ludność jest tu młoda, dynamiczna, a seniorów niewielu.
Dzieci mają trzy przedszkola, szkołę obejmującą swym zakresem wykształcenie średnie, oraz możliwość studiów w Centrum Uniwersyteckim Svalbardu (UNIS),
na którym są wydziały: - biologii arktycznej, geologii, geofizyki i technologii.
Promocja tego Centrum jest ogromna, zainteresowanie zgłosiło już ponad 40 krajów.

Władze norweskie wytyczyły trzy główne kierunki rozwoju archipelagu:
- górnictwo
- badania naukowe
- turystyka

Longer, bo tak jest w skrócie zwane Longyearbyen, mimo bardzo długich nocy nie jest ospałym miejscem na ziemi. Dzieje się tu wiele, mimo że tu zimno i daleko.
W 2007 roku oddano do użytku nowoczesną i dobrze wyposażoną halę sportową,
a duża pływalnia z sauną raduje wszystkich mieszkańców, szczególnie w okresie polarnej nocy.

Centrum Uniwersyteckie organizuje odczyty i sympozja z różnych dziedzin nauki,
a przez okrągły rok słynni muzycy i artyści odwiedzają Svalbard.

A oto imprezy roku:

- w styczniu ma miejsce „Tydzień Polarnego Jazzu”.

- w marcu, a dokładnie 8-go marca, gdy po długiej nocy po raz pierwszy wschodzi słońce, z wielką wrzawą jest celebrowana Solfestuka. Jest to dzień radości, rewii
i koncertów, zawodów sportowych i wyścigów śnieżnych skuterów.

- w kwietniu startuje Wielki Svalbardzki Maraton Narciarski.

- w czerwcu, kto żyw bierze udział w Wielkim Biegu Maratońskim.

- ostatniego tygodnia października jest tu wielkie muzykowanie „Dark Season Blues”

- w drugim tygodniu listopada kulturalne wydarzenia roku kończy rzeźbiarski plener

Będąc w Longer warto obejrzeć Muzeum Svalbardu.
Jest tu historia wielorybnictwa, polowań na niedźwiedzie i lisy polarne,
górnictwa węgla kamiennego, siermiężnych wypraw polarnych, i działań wojennych
z okresu II wojny światowej.
Ma tu swój dział również geologia, jak i ekspozycja lokalnej fauny i flory.
Dwa, znacznie mniejsze muzea są jeszcze w Barentsburgu i Ny-Alesundzie.

W Longyearbyen Centre of Arts and Crafts skupieni są miejscowi artyści.
Mają swoją galerię sztuki w której wystawiają tu swe prace malarskie, grafikę, fotografie, wyroby ceramiczne i szklane, oraz wyroby jubilerskie.
Te dzieła sztuki są do nabycia, natomiast stałą ekspozycję Kave Tetera zwanego tu „Mistrzem Światła” można tylko podziwiać.

W pobliżu ładnie położonego kościoła jest niewielkie, ale ciekawe muzeum aeronautyki. Głównymi eksponatami są modele trzech słynnych sterowców związanych ze Svalbardem startujących tu z zamiarem zdobycia północnego bieguna.
Są to „America” (1906-1909), „Norge” (1926) i „Italia” (1928).

Jest to historia ich startów, długich poszukiwań i bezskutecznego ratunku.
Jedna z tych akcji zakończyła się tragiczną śmiercią norweskiego narodowego
bohatera - Roalda Amundsena.

Szczególną rolę w Longer odgrywa kościół.
Poza normalnymi nabożeństwami, można tu wpaść, aby ogrzać się przy kominku, napić świetnej kawy, przeczytać gazetę. Można trafić na koncert lub ciekawy odczyt, a ksiądz proboszcz organizuje wiele rozmaitych integracyjnych imprez.

Prawie całe miasto okalają niezwykłe, pięknie wykonane drewniane konstrukcje.
Jest to relikt niezwykle oryginalnej linowej kolejki do transportu węgla.
Centralna rozdzielnia wagoników mieściła się w Skjaeringa gdzie można znaleźć ciekawe informacje na temat tego niespotykanego rodzaju transportu.

W 1941 roku, w czasie II wojny światowej ewakuowano wszystkich cywilnych mieszkańców Svalbardu, a Norwedzy wysadzili szyby wszystkich kopalń.
Zaraz po wojnie, w 1946 roku, Longerbyen został całkowicie odbudowany. Powrócili mieszkańcy i normalne życie. Władzę w mieście trzymała norweska kompania węglowa. Początkowo żyła tu wyłącznie męska społeczność. Po latach przybyły żony i dzieci górników. Nadal jednak obowiązywał tu klasowy system społeczny. Wyraźny podział na rządzących i rządzonych. Robotnicy żyli w barakach i do pracy byli dowożeni samochodami. Po szychcie wracali do baraków, gdzie się myli i jedli.
Tak się kręcił ten kołowrót dzień za dniem.
Dzisiaj górnictwo w Longer prawie zamarło. Szyb No 3 koło Hotellneset jest zamieniony na turystyczny skansen, a szyb No 7 wydobywa węgiel na potrzeby miejskiej elektrowni i tylko w niewielkiej ilości na eksport.
Domy są tu budowane pod wynajem, choć ostatnio pojawiają się tendencje budownictwa własnego, co świadczy o społecznej stabilizacji.
Turystyka nie jest czymś nowym na Svalbardzie. Pierwszy statek turystyczny zawinął tu już w 1892 roku, a wkrótce zbudowano pierwszy hotel.

Noc polarna trwa na Svalbardzie od 28-go października do 14-go lutego.
W tym czasie słońce nigdy nie pokazuje się ponad horyzontem.

Za to od 19 kwietnia do 23 sierpnia słońce nie zachodzi.
Trwa długo oczekiwane, północne lato.


Po długiej polarnej nocy, wraz ze słonecznym światłem wzrasta u wszystkich mieszkańców poziom energii i aktywności. Dni stają się coraz dłuższe, a już od kwietnia słońce ogrzewa zimowy krajobraz. Ptaki wracają z ciepłych stron,
na topniejącym lodzie radują się foki, a zbocza gór się zielenią.

Śnieg szybko znika, rozkwitają kolorowo małe kwiatki, a wrzawa ptaków wypełnia zimową ciszę. Nastaje na Svalbardzie krótkie i gorączkowe lato.
Mimo, że dzień trwa przez 24 godziny – dni nie wydają się długie.
Czasem jedynie gubimy poczucie czasu i znika potrzeba snu.

Od września do października panuje na Swalbardzie kolorowa jesień.
Długie promienie słońca malują świat w pomarańczowych odcieniach.

Ogrzane latem górne partie gór zaczynają marznąć. Dzienne temperatury spadają
do zera, a dni stają się coraz krótsze. Jest to doskonały czas na piesze wędrówki.
Po zmarzniętej glebie chodzi się lekko, powietrze jest czyste, a czerwone niskie słońce bajecznie oświetla świat.

Z końcem października po raz ostatni widzimy promień słonecznego światła
i Svalbard zapada w głęboką polarną noc. Przez ponad dwa miesiące nie pokaże się już żaden promień słońca.
Ale wtedy, przy dobrej pogodzie, gdy niebo jest rozgwieżdżone, na niebieską scenę wkracza kolorowa polarna zorza i rozpoczyna swój niesamowity taniec.

Zjawisko to jest tak piękne, że są tacy co twierdzą, iż miesiąc luty, jest tu w Arktyce, najpiękniejszym miesiącem roku.

Po trzech miesiącach polarna noc powoli ustępuje miejsca wschodzącemu słońcu, które dzień po dniu jest coraz wyżej nad horyzontem.
Najpierw oświetla ono tylko szczyty gór, by potem powoli schodzić w doliny.

Archipelag Svalbardu leży blisko północnego bieguna, ale w porównaniu z innymi miejscami o tej samej szerokości, ma klimat umiarkowanie chłodny.
Średnie temperatury powietrza w Longyearbyen sięgają w zimie - 14 stopni Celsjusza,
zaś latem aż + 6 stopni.
Najniższa notowana temperatura w marcu 1986 roku wyniosła minus 46,3 stopnie,
a najwyższa latem w czerwcu 1979 roku wyniosła plus 21,3 stopnia.

UWAGA!!! Pamiętajmy o OTAGO. Zmiany pogody następuję tu bardzo szybko, opady deszczu są niewielkie, a mgły występują jedynie latem.

Turystyczny Svalbard jest doskonale zorganizowany, bardzo atrakcyjny
i funkcjonuje przez okrągły rok.

Już zimą można wyruszać na długie eskapady, na nartach lub bez, korzystając
z domków traperskich, iglo, śnieżnych jaskiń lub namiotów.
Mroźna i wygwieżdżona noc dodaje adrenaliny takiej wyprawie.
Narty i sprzęt można wypożyczyć na miejscu.


Szczególną formą turystyki są tu zaprzęgi psów. Już po krótkim przeszkoleniu można samemu prowadzić sanie, lub kazać wieść się przewodnikowi.
Wycieczki mogą być kilkugodzinne, lub nawet wielodniowe.

Letni turyści mimo, że drogi są już czarne, mogą zaznać fascynacji jazdy psimi zaprzęgami, gdyż na lodowcach jest jeszcze masa śniegu.
Ci zaś, co czują wielki respekt przed szczelinami lodowców, mogą pojechać psim zaprzęgiem po drogach na niskich wózkach podobnych do nansenowskich sań.

Z Longer można się wybrać na penetrację pobliskich lodowych jaskiń.
Trzeba mieć ze sobą odpowiedni sprzęt i przewodnika.

Bardzo popularne są narciarskie wycieczki z psami i saniami. Psy pociągną sanie
z ładunkiem, dotrzymają Ci towarzystwa, a nocą chronić Cię będą przed niedźwiedziem. Czas trwania takiej wyrypy to 3 - 12 dni.

Nieco poza miastem, w dolinie Adventdalen, jest kilka psiarni. Jak pamiętam,
jedną z nich prowadzą polscy studenci weterynarii.
Warto się do nich wybrać i porozmawiać o pieskach. Jak się je hoduje, jak się je układa, jak szkoli do pracy w zaprzęgach i przy okazji zjeść dobry polowy obiad.

W okresie wiosny i jesieni są organizowane jednodniowe wycieczki na śnieżnych skuterach do rosyjskiej kopalni w Barentsburgu lub opuszczonej, również rosyjskiej, osady w Piramiden. Na skuter jest wymagane prawo jazdy kategorii B lub S.

Latem, kilkugodzinne wyprawy z przewodnikiem są organizowane na lodowce.
Robią wrażenie i nobilitują. Czas około 5 godzin.

Od połowy czerwca do końca sierpnia kursują wycieczkowe statki na zachodnie wybrzeże Svalbardu, a nawet wokół Spitsbergenu. Takie rejsy trwają od 3-ch do
11-tu dni. W tym czasie w ciekawych miejscach są zejścia na ląd.

Geologicznie jest Svalbard niezwykle atrakcyjny. Są miejsca gdzie można znaleźć ładne skamieliny. Przewodnicy zaprowadzą Cię wszędzie!

Chodząc po ulicach Longer, co chwila widzimy grupy ludzi z niewielkimi plecakami,
prowadzone przez przewodnika, którego można rozpoznać po traperskim stroju i przewieszonej przez ramię strzelbie.
Zapewne ruszają oni na lodowiec, lub w pobliskie góry.

Niektóre wycieczki są obwieszone lornetkami. To ci, co idą z ornitologiem, aby przyjrzeć się gnieżdżącym się tu ptakom. Ich kolonie są szacowane na miliony par. Najwięcej gniazd mają tu drobne alczyki, trójpalczaste mewy i fulmary.
Większość z tych ptaków jest migracyjna. Przybywa tu na Svalbard ze względu na mnogość pożywienia. Zakłada gniazda, wychowuje młode i jesienią wraca
w cieplejsze strony.
Z pośród 30 gatunków ptaków, jedynym co tu zimuje, jest niewielka pardwa górska. Na zimę zmienia ona swoje upierzenie z szarobrązowego na białe i żyje w górach.Ze zwierząt, swój Svaldzbarski rodowód mają jedynie lisy i renifery.

Licznymi gośćmi są tu różnych gatunków foki i morsy. Przypływają wieloryby. Najczęściej są to bieługi, które bardzo lubią fiordy.
Na wodach Spitsbergenu można zobaczyć aż 19 gatunków morskich zwierząt.

Do największych atrakcji należy, Król Arktyki, biały polarny niedźwiedź.
Został on zaliczony do morskich zwierząt, jako że większość swego życia spędza
na dryfujących lodowych krach. Występuje najczęściej wokół wysp Wschodniego Svalbardu, choć na naszej bazie w Hornsundzie, w zachodniej części Spitsbergenu, przy (nomen omen) Zatoce Białego Niedźwiedzia, którejś wiosny, w czasie migracji tych zwierząt z okien bazy naliczono ich około 500 sztuk !!

JEST NIEBEZPIECZNY! Atakuje bez ostrzeżenia.
Rodzi się zimą w śnieżnej jamie i do dwóch lat jest pod opieką swojej mamy.
Jego pożywieniem są najczęściej foki. Niedźwiedzie są pod ścisłą ochroną.
Nie wolno ich karmić, drażnić, straszyć, lub zakłócać ich spokój w jakikolwiek sposób, gdyż to może wywołać u niego agresję, a to źle się skończy.
Kiedyś, na oczach grupy, niedźwiedź rozszarpał turystę.

Płynąc po fiordach Svalbardu napotykamy grupy kajakowców co opływają Adventfiorden. Od czasu do czasu wysiadają w ciekawych miejscach, zaglądają do opuszczonych kopalni i podziwiają piękne krajobrazy.
Są to z reguły jednodniowe wyprawy.

Kto lubi wiosłować, może popłynąć znacznie dalej, na kilkudniową wyprawę
do Billefjorden, Dicksonfjorden, lub bardziej odległych Kongsfjorden i Krossfjorden. Organizator zapewnia gorące posiłki i noclegi w namiotach lub opuszczonych husach.

Dla tych, którym wiosła parzą dłonie, są do dyspozycji szybkie pontony na których można szybko oblecieć i zobaczyć Isfjord. W wyznaczonych, pięknych widokowo miejscach organizatorzy rozpalają ogniska i przygotowują gorące jadło.

Noclegi są w przygotowanych namiotach, lepiankach krytych darnią, a czasem
w starych traperskich chatach. Wieczorami przewodnicy snują opowieści o dawnych traperach i zagubionych wędrowcach krasząc je filmami lub slajdami.

Dla miłośników jazdy konnej są do dyspozycji ładnie utrzymane rumaki. Trasy przejażdżek są tak dobrane, aby cały czas jechać wzdłuż pięknych krajobrazów.

Na koniec tej atrakcyjnej turystycznej oferty jest oczywiście autokar, który zawiezie nas w ciekawe miejsca i będzie można wszystko zobaczyć bez najmniejszego wysiłku. Autokar staje przy Svalbardzkiej Galerii, przy Polarnym Muzeum, oraz przy stacji badawczej EISCAT Svalbard Radar.

Ochrona środowiska nie jest na Svalbardzie pustym frazesem.
Regulują ją szczegółowe przepisy, a kary za ich nie przestrzeganie są wysokie. Specjalne dotyczą turystyki, organizatorów wycieczek i statków wycieczkowych. Ponadto organizatorzy wycieczek są zobowiązani przedstawić w biurze gubernatora plan wycieczki ze znacznym wyprzedzeniem i wykupić ubezpieczenie które pokrywa koszty ewentualnego ratownictwa.

Nawet indywidualne wędrówki są objęte tym zarządzeniem, a to wszystko dla Twojego bezpieczeństwa. Zaleca się korzystanie z miejscowych przewodników.

Wszystkie wymienione imprezy są dość drogie, ale mają naprawdę wysoki standard.

Svalbard jest perłą Arktyki. Stąd apel do wszystkich: „DBAJMY O SVALBARD”

Wyprawa w ten rejon świata jest daleka, ale gdy już tu jesteśmy, zobaczmy co tylko można, bo nigdy nie wiadomo, czy uda się nam ponownie powróć.


Przekazując te zebrane z wielu źródeł informacje,
życzę Wszystkim miłych wspomnień z pobytu na Spitsbergenie


/-/ Andrzej Drapella




A teraz kilka informacji dodatkowych:

– prowadzenie pojazdów mechanicznych po spożyciu alkoholu (0,2%) jest
karalne.
- od czasów kopalnianych panuje na Svalbardzie obyczaj zdejmowania butów
przy wchodzeniu do domów, sklepów i urzędów. Warto mieć przeto ze sobą
ciepłe skarpety lub domowe sandały.
- polowania i łowienie ryb jest ograniczone przepisami.
Informacje można znaleźć w Internecie na stronie: "http://www.sesselmannem.no" www.sesselmannem.no
- w Longer można wypożyczyć rozmaity sprzęt turystyczny jak indywidualne
boje ratownicze, broń, namioty, śpiwory, rowery, pontony, skutery, samochody
Wypożyczając broń palną trzeba okazać swoje zezwolenie na broń, lub
dokument świadczący o odpowiednim przeszkoleniu strzeleckim.
– wypożyczając śnieżny skuter trzeba mieć ukończone 16 lat i samochodowe
prawo jazdy. Maksymalna dozwolona szybkość poza terenem zabudowanym
wynosi 80 km/godz. Kask obowiązkowy.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Wieczór w Zejmanie

28/04.10 w naszym klubie "Zejman" u Brata Andrzeja Dębca
gościliśmy na kolejnym wieczorze "Podróży i Przygody" młodych
podróżników Ewę Kiełsznię i Rafała Zarębę którzy podzielili się z nami
wrażeniami z Tajlandii, Laosu, Kambodży, Wietnamu, Malezji, Singapuru,
Indonezji, Filipin i Brunei. Gospodarzem spotkania był jak zwykle
Michał Kochańczyk. Kto nie był niech żałuje.



poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Gedania w rejsie na Spitsbergen

25 kwietnia 2010 wyszedł z Gdyni jacht GEDANIA w rejs na Spitsbergen.
Relacje z tego rejsu będziemy publikować na naszej stronie.

sobota, 24 kwietnia 2010

Spotkanie z Markiem Kamińskim


24 kwietnia 2010 kapitan Mesy Gdańskiej wziął udział w spotkaniu
z Markiem Kamińskim w Urzędzie Miejskim miasta Sopotu. Tym razem Marek
opowiadał o swoim przejściu przez pustynię Gibsona w Australii.

piątek, 23 kwietnia 2010

Spotkanie w "Klubie Podróżnika"

22 kwietnia 2010 kapitan Mesy Gdańskiej Bractwa Wybrzeża -
Andrzej Drapella - w "Klubie Podróżnika" w Gdyńskim Akwarium
przedstawił filmową relację z XII Wyprawy Antarktycznej PAN na polską
stację im. Henryka Arctwoskiego oraz budowę hiszpańskiej stacji
antarktycznej im. Juana Carlosa I na wyspie Livingstone.

czwartek, 1 kwietnia 2010

STS „FRYDERYK Chopin” - Podróż No 2/2009 udział w regatach Tall Ship’s Races Baltic 2009


Zapis Podróży

Tegoroczne Tall Ship’s Races (Balic) 2009 wiodły na trasie Gdynia – Sankt Petersburg – Turku – Kłajpeda i trwały od 3-go lipca do 5-go sierpnia 2009. Wzięło w nich udział 101 jednostek z 17 krajów z ponad 2.500 żeglarzami na pokładzie.

I znowu zanotowano wzrost liczby uczestników. Dynamiczny rozwój tych regat wynika
z wielu czynników. Organizują je Anglicy ze stowarzyszenia Sail Training International. Mają duże doświadczenie i zaufanie partnerów.

Miastom portowym bardzo zależy na otrzymaniu prawa goszczenia wielkich żaglowców. Jest to bowiem ogromna promocja regionu i spodziewany zysk z setek tysięcy, a czasem nawet milionów turystów.

Armatorzy na te regaty chętnie wysyłają swoje statki, bo jest gdzie się pokazać, dobrze zareklamować, a wszystko to po niewielkich kosztach „wpisowego”. Biorące udział żaglowce zwalniane są w czasie tej wielkiej imprezy z wszelkich opłat portowych.

Żeglarze się radują, bo poza emocjami regat i wspaniałym widowiskiem, porty są dla nich życzliwe. Wolni od opłat komunikacyjnych, wstępów do muzeów, biorą udział
w wielu sportowych zmaganiach i imprezach integracyjnych. Są zapraszani na rozmaite „crew party” i biorą udział w wielkim żeglarskim festynie.

Często na etapie „cruise in company” kapitanowie dokonują wymian załogi.
Można więc poznać obyczaje panujące pod innymi banderami i nauczyć się wielu ciekawych rzeczy, zawrzeć nowe przyjaźnie.

Od lat standard bałtyckich regat jest podobny. Odbywają się w lipcu, trwają miesiąc,
a statki odwiedzają cztery porty. Z pierwszego portu załogi startują do I etapu wyścigu,
z drugiego portu biorą udział w żegludze „towarzyskiej” gdzie często odwiedza się porty podrożne i wymienia załogi szkolne, a z trzeciego do czwartego portu jest znowu emocjonująca regatowa walka o zwycięstwo.

W ostatnim czasie regaty wielkich żaglowców podzielono na regiony. Statki Morza Śródziemnego nie miały ochoty płynąć na Bałtyk i odwrotnie, flota Europy Północnej nie chciała płynąć aż na Morze Śródziemne, aby się tam ścigać.
Za daleko i za drogo. Teraz są dwa akweny regatowe, ale czas jest tak dobrany, że „ściganci”, jeśli tylko zapragną i się pospieszą, mogą być na obu dorocznych regatach.

Opócz tego, jeszcze przy szczególnych rocznicach, mamy duże regaty jak np. w 1992 roku „COLUMBUS Tall Ship’s Races zorganizowane z okazji 500 lecia odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba, w których wzięli udział wszyscy co mają kawałek pokładu i szmaty na kiju.

W tym roku Polska była licznie reprezentowana. Z największych jednostek klasy
A i B na starcie w Gdyni stawiły się „Dar Młodzieży”, „Fryderyk Chopin”, „Pogoria”, „Aleksander Głowacki” i „Zawisza Czarny”. Do tego jeszcze liczna reprezentacja mniejszych jachtów.
Załoga STS „Fryderyk Chopin” liczyła 100 osób, w dwóch etapach, z wymianą w Tallinie.
Do tegorocznych regat włączono dwa dla atrakcyjne porty: St.Petersburg i Kłajpedę. Wszyscy byliśmy ciekawi jak to wypadnie. Piękny St.Petersburg ma wiele do zaofero-wania, zaś Kłajpeda, która bierze udział po raz pierwszy jest nam wszystkim bardzo bliska, gdyż nasi żeglarze często tam biesiadują.

W lutym, na kilka miesięcy przed startem do regat, odbyło się w Gdyni spotkanie wszystkich zainteresowanych stron. Jego celem było poznać stan przygotowań
i uzgodnić szczegóły. Relacja Gdyni wypadła dobrze, podobnie jak i informacja kapitana portu Turku. Litwini byli pełni obaw, gdyż nie mieli zabezpieczenia finansowego,
a Rosjanie spotkanie olali. Na ich deklaracje czekaliśmy wszyscy, gdyż było wiele pytań dotyczących wiz, i innych spraw na które nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi.

G D Y N I A

Do przyjęcia floty uczestniczącej w regatach Gdynia przygotowała się solidnie.
Pięknie wyremontowano nabrzeże Prezydenta, zbudowano nowe pawilony handlowe.
Pogoda dopisała, frekwencja również. Szacunkowo zwiedziło statki i rejon ich postoju około dwa i pół miliona osób. (dane wg UM Gdynia)
W Hotelu Nadmorskim odbyło się spotkanie kapitanów na „captain’s dinner”.
Prezydent miasta, Wojciech Szczurek powitał gości bardzo sympatycznym wystąpieniem, orkiestra grała doskonale i miała dobrze dobrany repertuar.
Jedzenie było smaczne, trunki dobre, a obsługa elegancka i sprawna.
Wypadło znakomicie. Podobnie oceniono „party załogowe” na którym nie żałowano dobrego jadła i piwa. Załogi statków goszczących w Gdyni uznały organizację zlotu
za sprawną, a imprezy towarzyszące za udane.
Podkreślano niezwykle sympatyczną atmosferę panującą w czasie całego pobytu.

W sobotę, w kościele Marii Panny odbyła się pożegnalna msza święta w intencji Janki Bielak, wielce zasłużonej dla idei regat wielkich żaglowców. Następnie Jej prochy zostały rozsypane z pokładu STS „Pogoria” na wodach Zatoki Gdańskiej.

W niedzielę, w dniu 5 lipca odbyła się na Zatoce Gdańskiej Parada Żaglowców
której towarzyszyła liczna flota jachtów, motorówek, kutrów i tego wszystkiego
co tylko potrafiło utrzymać się na wodzie.
Po oddaniu salutu statkowi trybunie „Dar Pomorza” jednostki uczestniczące
w regatach wyszły poza Hel, gdzie na otwartej wodzie o godzinie 19:00 odbył się start do I etapu regat na trasie Gdynia – Saint Petersburg o długości ca. 150 Mm.
Od mety do stacji pilotowej w Kronsztadcie mieliśmy jeszcze do przebycia dodatkowe 110 Mm.

Prognoza pogody przewidywała wiatry przeciwne około 6 stopni skali Beauforta.
Wiał dobry wiatr, żaglowce klasy A wystartowały, jak zwykle, pierwsze.
Widowisko znakomite. Emocje od startu duże. Dwa razy na dobę podawaliśmy przez radio swoje pozycje do Race Control, notując równocześnie pozycje rywali i nanosząc
je na mapę. Analizowaliśmy strategię przeciwników i osiągane rezultaty.
Po wyjściu na szeroką wodę, zebrano na rufie całą załogę szkolną celem omówienia „alarmu opuszczania statku” , oraz „alarmu przeciwpożarowego”.

Przeciwny wiatr tężał, a wszyscy halsowaliśmy na wiatr.
We wtorek, na navtexie, ukazała się porażająca nas informacja:
Quote:

Ud 69 SAR
ZCZC UD69
PANPAN PANPAN PANPAN
MRSC HELSINKI INFO NR 1
NR DRIFTING SAILING VESSEL IN WESTERN PART OF GULF OF FINLAND IN POSITION 59-36N 023-15,5E
ALL 3 MASTS ARE BROKEN. RIG OVER BOARD 50 PERSONS ON BOARD
RESCUE OPERATIN IN PROGRESS
VESSELS IN AREA ARE REQUESTED TO KEEP CLEAR
NNNN

Unquote

Statek, co stracił wszystkie swoje maszty to była polska “POGORIA”. Połączyliśmy się z Biurem Armatora, gdyż nie można było ze statkiem nawiązać łączności. Zaoferowaliśmy naszą pomoc.
Od Dyrektora Biura dowiedzieliśmy się, że mimo ogromnej awarii nie doszło do żadnego wypadku z ludźmi, a nasza pomoc nie jest potrzebna, gdyż w akcję ratowniczą wkroczyły już fińskie służby SAR.

W nocy ze środy na czwartek zrobiliśmy 13 zwrotów na wiatr. Załoga była tak zmęczona, że w przerwach pomiędzy alarmami do żagli nie wdrapywała się na swoje koje. Ścieliła pod pokładem swoimi ciałami wszystkie korytarze.

Czwartek 09/07/09 - o godzinie 17:26:28 przekroczyliśmy linię mety.
Patrząc na wysiłek i zmęczenie załogi zastanawiałem się nad ewenementem żeglugi pod żaglami. Ludzie płacą za rejs, na którym szarpią się z żaglami do utraty sił. Statek zajmuje jakieś tam mniej prestiżowe miejsce, a tu na mecie etapu euforia, że nie odpuściliśmy, że jednak ukończyliśmy wyścig.
Ponad trzydzieści jednostek wycofało się z regat.
Jest to żałosny bilans świadczący o braku woli walki do końca.

Zrzuciliśmy żagle rejowe i na silniku doszliśmy w piątek o 08:50 na kotwicowisko pod Kronsztadtem. Tam prawie siedem godzin czekaliśmy na pilota.
Czas ten wykorzystany został na portowy klar statku.

SANKT PETERSBURG – MORSKA STOLICA ROSJI
(Rosja – 141 mln mieszkańców, St.Petersburg 4,5 mln mieszkańców)

Piątek, 10/07/09 – 15:15 – pilot Igor Czyratiew na burcie, podniesiono kotwicę
i na silniku idziemy do portu, gdzie mamy zacumować na prawym brzegu
Wielkiej Newy.
Zajęło to nam 6 godzin i 40 minut i dało okazję, aby obejrzeć St.Petersburg od strony wody. Port jest rozległy i tradycyjnie wyposażony. Rzuca się w oczy mały ruch statków przy nabrzeżach. Jedynie przystań pasażerska pracuje na pełnych obrotach. Po drodze mijają nas promy i duże statki pasażerskie. Przy nabrzeżach stoją ciekawe jednostki, jak słynny lodołamacz „Krasin” – obecnie statek-muzeum.

Na Dużej Newie, już w centrum miasta, na szybkim pontonie, pojawiło się zwaliste chłopisko z obnażonym torsem. Podpłynęło pod burtę i gromko krzyknęło do naszego pilota: - „żdać” – czyli czekać.
I tak staliśmy ponad godzinę na prądzie, oczekując dalszych decyzji i debatując kuriozalny folklor. Z jednej strony przybyły z wielu krajów szkolne żaglowce, wszystkie w pełnej gali, - a tu, ze strony gospodarzy, wita nas półnagi obrzęp kierujący cumowaniem statków. Po bezsensownym czekaniu polecono nam zacumować do burty holenderskiego „Endrachta” po lewej stronie Wielkiej Newy.
Zupełnie gdzie indziej, niż opiewał plan cumowania statków, otrzymany od Rosjan przed startem w Gdyni..

Na odprawę graniczną przybyli liczni mundurowi oficjele. Sprawdzono i zabrano multum deklaracji przygotowanych przez statek i polecono zbiórkę całej załogi na pokładzie rufowym. Oficer straży granicznej w towarzystwie celnika przeszli przez wszystkie pomieszczenia, zapewne szukając ślepych pasażerów.
Potem, każdy z nas, zgodnie z listą załogi, wchodził do salonu, gdzie identyfikowano go z jego paszportem.
Luda na Chopinie jest pół setki, więc odprawa trwała i trwała.
A załoga, siedząc na rufie, zastanawiała się gdzie spędzić pierwszy wieczór w tak oczekiwanym Petersburgu. Dylemat ten rozwiązał się sam, gdy oficer prowadzący odprawę statku zabrał do biura skrzynkę z naszymi paszportami.
Schodząc z pokładu powiedział krótko, nie ma wyjścia na ląd > żdać < na paszporty. Wróciły one na statek dopiero następnego dnia około dziesiątej.
I tak, zamiast pić piwo w portowej tawernie, siedzieliśmy na burcie, dyskutując o wyższości krajów Unii Europejskiej nad tymi na wschód od Buga.

Oddając nasze paszporty poradzono nam, aby wykonać kserokopie pierwszych stron
i wydać je członkom załogi, gdyż unijne paszporty mają tu, na rynku wtórnym, wysoką cenę i często giną ich właścicielom.
Policja akceptuje tego typu dokumenty, ba nawet zaleca takie postępowanie.
Załoga dostała ksera, a paszporty zostały zamknięte w okrętowej kasie.

Sobota i niedziela - to dni poświęcone sportowym igrzyskom. Dyscyplin było wiele. Regaty żeglarskie, regaty wiosłowe, piłka wodna, siatkówka plażowa, siłowanie na rękę, przeciąganie liny, tenis stołowy i ruskie „gorodki”. Jako reprezentacja Szczecina zgarnęliśmy 3 puchary. Jedno za pierwsze i dwa za trzecie miejsca.

Załogom udostępniono wolny wstęp do 11 muzeum w zorganizowanych grupach
z przewodnikami i autokarami. Każdy statek otrzymał też kilka biletów do Aquaparku.
Po prawej stronie Newy zostały wystawione dwie estrady na których występowały zespoły wokalno-jazzowe, zaś w poniedziałek, w ostatni dzień pobytu, zaprezentowano na nich wieczór kultury rosyjskiej.

Sobota, 11/07/09 - wszyscy kapitanowie zostali zaproszeni do Marmurowego Pałacu na „obiad kapitański”. Gospodarzem były władze miasta. Zabrano nas dużą motorówką i przewieziono w pobliże pałacu. Zwróciłem uwagę, że przed bramą stało kilka milicyjnych samochodów. Zapewne dostąpimy zaszczytu i zjemy obiad z pre-mierem Rosji, panem Władimirem Putinem, - pomyślałem.
Od ulicy pałac oddziela piękne, kute i wysokie na trzy metry ogrodzenie, ale brama wejściowa była zamknięta. Spytałem stojących w pobliżu milicjantów jak się możemy dostać do wnętrza pałacu. Padła odpowiedź, którą już znaliśmy: „żdać”.
Tak więc czekaliśmy około kwadransa, aż pokazał się człowiek z kluczem
i otworzył potężne wrota. Weszliśmy na dziedziniec, gdzie powitał nas monumen-talny pomnik cara Aleksandra III na wielkiej kobyle.
Dookoła pusto, ni żywego ducha. Czekamy więc dalej.
Po jakimś czasie uchyliły się pałacowe drzwi i wyszła ubrana w strój epoki przystojna niewiasta w towarzystwie równie pięknie ubranego kawalera.
Skojarzyłem ich jako carycę Katarzynę II i polskiego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. To właśnie Pałac Marmurowy był dozgonną rezydencją ”króla Stasia” po jego abdykacji, gdy dla Katarzyny przyleciał do Saint Petersburga.
Aż do dnia 12 lutego 1798, kiedy to, jak twierdzą niektórzy historycy, został otruty.
Za to wyprawiono mu wspaniały pogrzeb.

Zrobiliśmy tej parze kilka zdjęć. I dalej czekaliśmy na otwarcie pałacowych wrót.
Gdy już zostaliśmy wpuszczeni do wnętrza, liczące około setki ludzi grono kapitanów stanęło w holu przed Białą Salą i następnymi zamkniętymi drzwiami.
I znowu..….czekaliśmy.
Tymczasem po drugiej stronie, uwijali się kelnerzy nakrywając do stołów.
Gdy skończyli, otworzono wejście, bez zbędnego słowa „przepraszam”.

Potem już wszystko przebiegało normalnie.
Grała orkiestra kameralna, były piękne występy pary baletowej, oraz dziewczyna śpiewająca szanty. Zastawa stołowa była królewska, posiłki bardzo smaczne, wina znakomite, obsługa bezbłędna.
Rosyjskiego premiera na obiedzie nie było.

Jedną z głównych atrakcji regat są tradycyjne uliczne parady załóg. Jest to okazja, aby się zaprezentować. Zachętą dla rozmaitych pomysłów są nagrody za najciekawszą inscenizację miejskiego przemarszu.
Grają orkiestry, a defilada przebierańców budzi radość i ogólną wesołość.
Dla mieszkańców miast jest to wielka frajda.
W Saint Petersburgu przemarsz załóg obył się na prawym brzegu Wielkiej Newy.
Połączony był z ceremonią wręczenia nagród przez premiera Rosji.
Aby publiczność nie dostała się w rejon maskarady, przed paradą podniesiono mosty na Newie, co niewątpliwie zwiększyło bezpieczeństwo notabli.
Ci co dotarli przed ołtarze, coś niecoś widzieli. Mnie się nie udało.

Wieczorem, już zupełnie prywatnie, byliśmy na Newskim Prospekcie w kawiarni „Literackiej”, tej, z której Aleksander Puszkin wyszedł na swój ostatni pojedynek. Ciężko ranny zmarł dwa dni później. Ku pamięci tego wydarzenia, w holu kawiarni, jest umieszczona jego, siedząca przy stoliku figura woskowa .

Niedziela, 12/07/09 - wieczorem, wraz z Krzysztofem idziemy do Akademickiego Wielkiego Dramatycznego Teatru im. Grigorija Towstogonowa na balet „Jezioro Łabędzie”. Budynek teatru stary, zabytkowy, w stylu opery wiedeńskiej.
Cena biletów – jak pisze na biletach – „umowna”. Nas skasowano po 40 USD.
W czasie spektaklu nie wolno fotografować, nawet bez flesza, ale w przerwie można kupić ładne fotograficzne albumy.
Również w przerwie, w kuluarach, serwowano szampana. Krzysztof zaproponował abyśmy się napili. Wyszliśmy z sali do pięknego holu, ale szampana nam nie dano. Był on zarezerwowany wyłącznie dla pasażerów ze statków wycieczkowych.
Tym z „pod żagli” szampan się już nie należał.
Zapachniało brzydko, tak jak i w brudnych toaletach.
Ale, oddając sprawiedliwość, spektakl był znakomity.

Wracaliśmy taksówką zamówioną przez naszego oficera łącznikowego.
Gdybyśmy sami ją wzięli spod teatru, zapłacilibyśmy przynajmniej podwójnie.

Poniedziałek, 13/07/09 – ciąg dalszy postoju w Petersburgu
Rano otrzymaliśmy trzy tony paliwa - dar sponsora koncernu paliwowego dla wszystkich żaglowców klasy A.

Przed południem złożył nam wizytę konsul RP pan Andrzej Zawistowski.
Jak podają źródła zbliżone do kół dyplomatycznych - upłynęła ona w bardzo sympatycznej atmosferze.

Po miłej wizycie wyciągnąłem rower i przejechałem na cały Newski Prospekt, najsłynniejszą ulicę Rosji. Ruch uliczny jest tu bardzo duży i chaotyczny. Wróciłem cało, co pozwala mi uwierzyć w Opatrzność.
W Sankt Petersburgu samochody traktują ulice jak rajdowe odcinki specjalne. Dodatkową atrakcją są trąbiące klaksony, wyjące policyjne syreny i śmigające karetki pogotowia.
Jest tu sześciopasmowa jezdnia, brak natomiast jakiejkolwiek dróżki rowerowej. Pedałując szybko, czułem się jak zając którego za chwilę ustrzelą.
W rezultacie, umknęło mojej uwadze, sporo ciekawych obiektów.
Przechodnie ze zdziwieniem obserwowali moje kolarskie wyczyny, moją samotną walkę o życie. Na całej trasie nie spotkałem ani jednego roweru !

Poniedziałek, 13/07/09 - po południu, w Instytucie Górniczym odbyła się odprawa kapitanów. Ponieważ Instytut leży po prawej stronie Newy, a kilka statków cumowało po lewej stronie, poprosiłem oficera łącznikowego o transport.
Dla ośmiu kapitanów podstawiono małą, czteroosobową motorówkę.
Jak wsiadło ośmiu chłopa, to wolna burta ino ciut, ciut wystawała nad wodę.
Na motorówce nie było ani koła ratunkowego, ani żadnego pasa.
Powoli, ostrożnie, popłynęliśmy na drugą stronę Newy.

Gdy byliśmy w pół drogi, zobaczyłem mknący na pełnym gazie milicyjny ponton. Robił dużą falę, więc rozejrzałem się do którego brzegu będzie mi bliżej.
Ponton przeleciał koło nas nie zwalniając ani trochę. Sternik czujnie stanął dziobem pod nadchodzącą falę i … udało się.
Nie skorzystaliśmy z kąpieli w Wielkiej Newie w mundurowej gali.

Wtorek, 14/07.09 – 18:00 wyjście z Petersburga do Tallina. Od rana czekanie na odprawę graniczną z zakazem zejścia ze statku. Pogranicznicy przybyli około dziesiątej i do chwili odcumowania obowiązywał już zakaz opuszczenia pokładu.
I znowu, jak w domowym areszcie, przesiedzieliśmy na burcie następne osiem godzin. Zaiste, dużym taktem musiały się wykazać załogi, aby nie użyć obraźliwych słów pod adresem gospodarzy. Bezmyślna służba graniczna „ukradła” nam wiele czasu z naszego krótkiego postoju.
A wielka szkoda, bo Sankt Petersburg jest pięknym miastem, a nasz krótki postój nie pozwolił nam nawet na ogarnięcie jego urody.

Po tegorocznych doświadczeniach i zebranych krytycznych uwagach, nie sądzę,
aby STI zdecydowało się na szybkie, ponowne umieszczenie Saint Petersburga na liście portów goszczących Tall Ship’s Races.

Naszym miłym oficerom łącznikowym, Elizie i Tatianie, podarowaliśmy upominki i ładne dyplomy uznania za bardzo sympatyczną współpracę.

1745 – pilot p. Makarow na burcie. 21:15 trawers Kronsztadu, zdano pilota, - kurs na Tallinn. Żegluga na silniku, wiatry 1-2 B zmienne.
Do Tallina rzut beretem. Już w czwartek rano braliśmy portowego pilota.

TALLINN – Stolica Estonii i jej największy port.
(Estonia – 1,3 mln mieszk.; Tallinn – 390.tys mieszk.; Rosjanie – 28%)

Do Tallina wchodziliśmy „Fryderykiem Chopinem” po raz drugi.
Dwa lata temu w czasie operacji TSR 2007 wymienialiśmy w tym porcie załogę.
Port jest uroczy i szalenie sympatyczny. Otrzymaliśmy keję w centrum miasta. Zgodnie z dobrym obyczajem, zaraz po zacumowaniu, otworzyliśmy trap dla zwiedzających. W chwilę później na burcie stawili się dziennikarze.
Na drugi dzień ktoś przyniósł gazetę z obszernym artykułem o naszym statku.
Gdy pracowaliśmy na rejach pokazała się miejscowa telewizja. Poprosili o kilka wypowiedzi załogi. Zgrabny reportaż był emitowany tego samego dnia w dos-konałym czasie, tuż po wieczornym dzienniku. Gdy opuszczaliśmy Tallinn agent pobrał najniższą stawkę za usługę, zaś pozostałe opłaty za pilotaż, nabrzeże, prąd
i wodę zostały pokryte przez miasto.

W tym roku ponownie przybyliśmy do Tallina, aby tu wymienić załogę szkolną.
Trafiliśmy doskonale, gdyż następnego dnia rozpoczynały się Tallińskie Dni Morza. Impreza młoda, odbywająca się po raz drugi. Otrzymaliśmy świetne miejsce przy nabrzeżu w Basenie Admiralicji i status zaproszonego gościa.
Otworzyliśmy statek dla publiczności. Przed trapem wystawiliśmy naszych żonglerów, co dodatkowo uatrakcyjniło wejście na statek.
Zainteresowanie „Fryderykiem Chopinem” było ogromne.

Tallinn jest miastem prawie tysiącletnim. Pięknie położonym, pełne świetnie utrzymanych zabytków. Wpisane na Listę Dziedzictwa Światowego UNESCO liczy obecnie około 400 tys. mieszkańców.
Wchodząc do portu mijały nas liczne wodoloty, promy i duże statki pasażerskie. Ruch jak na Marszałkowskiej.
Gdy zapytałem pilota, ilu to turystów przywożą rocznie te statki do Tallina, otrzymałem odpowiedź która mnie zamurowała
- ponad 3,5 miliona !!!

Prawda jest taka, że miasto to żyje z turystów, ale też potrafi ich przyjąć.
Oferuje piękną średniowieczną architekturę, ma dobre muzea (21), mnóstwo galerii sztuki, zapewnia imprezy kulturalne i rozkosze gastronomiczne. Dla amatorów nocnego życia są do dyspozycji liczne dyskoteki i romantyczne nigth cluby. Wszędzie jest idealnie czysto, a na ulicach ład, spokój i porządek.
Przez cztery dni naszego pobytu nie spostrzegłem ani jednego mundurowego przedstawiciela władzy. Daje to miłe poczucie swobody.

Zwiedzanie Tallina jest łatwe. Miasto posiada zwartą zabudowę, a ciekawe miejsca są blisko siebie. Niezależnie od tego po mieście kursują turystyczne „piętrusie”
z wielojęzycznymi przewodnikami. Są też wypożyczalnie rowerów z przewodni-kami, można też wypożyczyć elektrycznego „segway’a” (jednoosobowy dwukołowy transporter elektryczny), lub rowerowego siedmioosobowego „pająka” z zainstalowaną lodówką.
Czy pełną piwa, tego nie udało mi się ustalić.

Sobota, 18/07/09 - burmistrz miasta, pan Edgard Savisaar zaprosił kapitanów żaglowców na spotkanie do ratusza. Ratusz ten został zbudowany w latach 1371-74 i jest najstarszym hanzeatyckim ratuszem na świecie. Jego wspaniałe wnętrza zdobią bogate gobeliny, ścienne malowidła i piękne meble.
Z wysokiej, smukłej, 64 metrowej wieży ratusza roztacza się widok na całe miasto.
Było sympatycznie i elegancko. Korzystając z okazji, obejrzeliśmy niewielkie muzeum umieszczone w ratuszowych podziemiach.

Do jednego z najważniejszych muzeum Tallina należy Estońskie Muzeum Sztuki KUMU, któremu rok temu Europejskie Forum Muzeów przyznało Nagrodę Roku.
Ten ogromny, nowoczesny kompleks muzealny został zbudowany zaledwie trzy lata temu i z miejsca zdobył tak prestiżowe wyróżnienie. Mieści się w nim nie tylko muzeum sztuki, ale i pracownie konserwacji zabytków. Wystawia się tu czasowe ekspozycje sztuki nowoczesnej i realizuje imponujący program edukacyjny.

Ciekawe i kształcące jest również Muzeum Okupacji. Wejście zdobią dwa symbole umieszczone na filarach, - czerwona gwiazda i hitlerowska swastyka.
Kilka stanowisk audiowizualnych przedstawia mroczne dzieje Estonii.
Jest dużo eksponatów z tamtych lat, co stwarza odpowiedni nastrój.
Pomniki okupacyjnych wodzów są umieszczone w piwnicy, w drodze do toalety. Nie przypadkowo, - ot, taki śmietnik historii.
Dla bliższego poznania okupacyjnej historii Estonii udostępniona jest do zwiedza-nia była główna kwatera KGB i kazamaty więzienne fortu Patarei.

Chcąc w najkrótszym czasie zobaczyć jak najwięcej, wyciągnąłem swój rower
i pognałem w kierunku zamku Toompea położonym na szczycie góry. Źle się tu jeździ, gdyż na starym mieście królują kocie łby, a teren pagórkowaty.
I tak jadąc na górne miasto, aby zobaczyć imponującą katedrę Aleksandra Newskiego i jej wspaniałe ikony, zwaliłem się z roweru na bruk.
Nie zdążyłem się podnieść, jak zatrzymały się wszystkie samochody
i kierowcy wyskoczyli z pomocą. Poza potłuczeniami nic mi się nie stało,
ale za to miałem okazję przekonać się o dużej wrażliwości mieszkańców.

Pięknie w Tallinn wpisuje się nasza ambasada. Mieści się w samym centrum miasta, w reprezentacyjnym budynku. Na naszego ambasadora, pana Tomasza Chłonia nie czekaliśmy długo. Złożył nam „nieformalną” wizytę już pierwszego dnia postoju sprawiając miłą niespodziankę. Zaoferował wszechstronną pomoc
i opiekę w osobie radcy ambasady pana Piotra Starzyńskiego. W czasie naszej rozmowy poruszyliśmy sprawę ewentualnych wspólnych rejsów polskiej i estońskiej młodzieży na polskich żaglowcach. Zdaje się, że ten pomysł ma duże szanse realizacji. Estończycy nie posiadają żadnego większego żaglowca, a ich młodzież, jak każda, garnie się pod żagle.
Skorzystaliśmy z mikrobusu ambasady i dzięki temu nasz operator filmowy Bartosz Jurgiewicz mógł zrobić wiele ciekawych ujęć. Kadriorg – letni pałac Katarzyny II, obecnie Estońskie Muzeum Sztuki, letni domek Piotra Wielkiego, port jachtowy w Pirycie zbudowany w 1980 roku z okazji XXII letniej olimpiady w Moskwie, oraz Pomnik Rusałki. W 1893 roku u wybrzeży Tallinna zatonął rosyjski krążownik „Rusałka” z całą załogą. Zginęło wtedy 177 marynarzy.

Jesteśmy bardzo wdzięczni naszej służbie dyplomatycznej za tak miły stosunek do polskich żeglarzy. Jak to dobrze mieć w świecie Przyjaciół.

W ostatnim dniu postoju stawili się na pokładzie jeszcze inni mili goście.
W krakowskich strojach zawitała do nas tutejsza Polonia. Było huczno i wesoło. Zorganizowana Polonia liczy w Tallinie około 350 osób.

W dobrym porcie i dobranym towarzystwie czas płynie szybko. Ani żeśmy się obejrzeli, jak trzeba się było żegnać z doskonałą załogą I etapu regat, i powitać nowych żeglarzy na burcie.
Czas był najwyższy, aby ruszać do fińskiego Turku. Poza miłymi wspomnieniami zabraliśmy ze sobą „próbki” doskonałego likieru Vana Tallinn.
Nadbałtyckie kraje tego regionu słyną z doskonałych nalewek i likierów.

Niedziela, 19/07/09 – 06:00 pilot na burcie. Odcumowano z Tallina.
0710 zdano pilota – kurs do Turku. Wiatry wschodnie E do SW 3-5.

TURKU – DAWNA STOLICA FINLANDII
(Finlandia – 5,3 mln mieszkańców - Turku – 175 tys.mieszkańców)

Na trasie z Tallina do Turku, przez dwie doby z nową załogą ćwiczyliśmy pracę
przy żaglach. Część ludzi była na żaglowcu po raz pierwszy, a czekał nas drugi odcinek regatowy z Turku do Kłajpedy. Czasu na szkolenie było mało, a więc siłą rzeczy musiało być bardziej intensywne. Wiał świeży wiatr, idealny do pracy przy żaglach.

Środa, 22/07/09 – 06:25 trawers latarni morskiej UTO. Dalsza żegluga na silniku, bez pilota, po szkerach Finlandii. Pogoda dopisuje, krajobraz jak na turystycznym folderze.
16:45 – zacumowano prawą burtą w porcie Turku u ujścia żeglownej rzeki Aura za rufą dobrze prezentującego się „Daru Młodzieży”. Cumy odbiera nasz oficer łącznikowy, Vesa Vepsa, który wraz ze swoją asystentką Saarą Jansson już czekali na „Fryderyka Chopina” na nabrzeżu.
Sympatyczny gest, już na początku naszego poznania.

Środek miasta wytycza rzeka. Rosło przez niemal tysiąc lat jako stolica Finlandii. Jest urodziwe i pełne zabytków. Najważniejszy z nich to duże zamczysko z 1280 roku, które swoje najlepsze chwile wspomina gdy rezydowała tu Katarzyna Jagiellonka, żona księcia Jana III. Były to lata wielkiej prosperity.
Lata handlu i pokoju. Dziś mieści się tu Muzeum Historii Finlandii
i jest miejscem prezentacji artystycznych wystaw.
W murach tego zamku, przez całe lato, odbywają się turnieje rycerskie, zawody łucznicze i przedstawienia przeznaczone dla dziatwy szkolnej.
Taka plenerowa lekcja historii i patriotyzmu.

Czwartek, 23/07/09 - statek otwarty dla zwiedzających. Wolna od służby
załoga zwiedza STX EUROPE/AKERS YARDS SHIPYARD gdzie buduje się największe pasażerskie statki świata. Aktualnie w fazie wykończenia znajdują się dwa siostrzane statki: „Oasis of the Seas” i „Allure of the Seas”.
Ich wymiary to LOA 361 m, wysokość 16 pokładów, a zabierać mają 5400 pasa-żerów i 2000 członków załogi. Ich cena to ponad miliard euro za sztukę.
Finowie, ludzie pomysłowi i pracowici. Znaleźli swoją specjalizację dla przemysłu stoczniowego. Tu rodzą się pasażerskie supergiganty, tu buduje się najlepsze
lodołamacze, tu buduje się najwięcej statków ratowniczych.
Praca idzie pełną parą i nikt tu nie mówi o kryzysie w przemyśle stoczniowym.

Po południu gościmy honorowego konsula RP pana Jari A.Rastasa z żoną.

Wieczorem, władze miasta, wydały na zamku, dla kapitanów wszystkich statków uroczystą kolację. Przemówienia były krótkie, a jadło smaczne, oparte na tradycyjnej fińskiej kuchni. Przygrywała muzyka dawnych lat.
Miło było biesiadować przy dębowych stołach w tak historycznym miejscu.

Piątek, 24/07/09 – Leje ulewny deszcz. Załoga rusza rano na zawody sportowe,
a o 15:00 na paradę. W czasie ceremonii wręczenia nagród, okazuje się że nasza reprezentacja Szczecina zajmuje I miejsce za najciekawszą inscenizację parady.
I znowu radość w obozie. Wieczorem udane Crew Party.

Sobota, 25/07/09 – postój w Turku. Przez cały dzień statek jest otwarty dla zwiedzających. Wolna załoga bierze udział w autokarowej wycieczce po mieście. Zwiedzamy wspaniałą katedrę pod wezwaniem Marii Panny z 1300 roku i Muzeum Rzemiosła w ocalałej z pożaru w 1827 roku dzielnicy.
Wtedy w 8 godzin spłonęło ¾ miasta pozbawiając domów i dobytku około 3.500 tysiąca ludzi.
Piękny jest ten skansen dawnych lat z pracującymi warsztatami okresu średniowiecza.

Niedziela, 26/07/09 – żegnamy gościnne Turku. Zabieramy ze sobą wiele ciekawych spostrzeżeń z kraju dzielnych i życzliwych ludzi.
W południe rzucamy cumy i wychodzimy na ostatni odcinek naszych regat.
Do wieczora żeglujemy przez szkery w towarzystwie setek jachtów
i łodzi. W ten sposób gospodarze dziękują nam za wizytę.
Przed północą jesteśmy znowu przy latarni UTO, gdzie kotwiczymy oczekując na jutrzejszy start do ostatniego odcinka regat.
Czas odpoczynku i refleksji.

Poniedziałek, 27/07/09 – 10:10 – wybrano kotwicę, 11:35 postawiono wszystkie żagle, 12:06 – przekroczono linię startu.

Wtorek, 28/07/09 – żegluga regatowa, wiatry WSW 2-4

Środa, 29/07/09 – żegluga regatowa, wiatry WSW 2-4

Czwartek, 30/07/09 – żegluga regatowa, wiatry słabe, zmienne.
16:00 zamknięto linię mety. Zmieściliśmy się w regulaminowym czasie.

Piątek, 31/07/09 – 14:20 zacumowaliśmy w silnym szkwalistym wietrze
w wewnętrznym basenie w Kłajpedzie.
Na nabrzeżu czekały już na nas nasze dziewczyny, Aira i Milda – sympatyczni oficerowie łącznikowi.
Zabrały listę załogi dla STI i… po… odprawie.



KŁAJPEDA – JEDYNY PORT LITWY
(Litwa – ok. 3,5 mln mieszkańców – Polacy 6,3% Rosjanie 5,1% Kłajpeda ok. 185 tys. mieszk. Rosjanie 28% )

W Kłajpedzie bywałem wielokrotnie na statkach Chińsko-Polskiego Towarzystwa Okrętowego. Moja opinia o tym porcie była zawsze pozytywna.
Dobrze zorganizowany, sprawny ładunkowo i bezproblemowy.
Miasto ładne, schludne i przyjemne. Po przebyciu długiej trasy z Chin miło tu
było wyprostować nogi i napić się piwa w dobrym barze.

Statki „o wysokich masztach” – czyli Tall Ship’s gościły tu po raz pierwszy. Byłem ciekawy jak sobie z tym fantem poradzą gospodarze. I nie zawiodłem się. Wykazali się sprawną organizacją i ciepłym przyjęciem wielotysięcznej rzeszy żeglarzy i ogromnej ilości turystów.

Port leży w centrum miasta i posiada korzystny układ nabrzeży pozwalający na cumowanie dużych jednostek po obu stronach pirsów. W rezultacie statki stały gromadnie, co było widowiskowe i ułatwiało ich zwiedzanie.
A do tego dopisała świetna pogoda.

W tym roku Litwa obchodzi swoje 1000-lecie i zlot wielkich żaglowców doskonale wpisał się w obchody tego wielkiego jubileuszu. Aby zobaczyć to niezwykłe zjawisko, do Kłajpedy ściągnęło półtora miliona turystów. Przed trapami statków stały długie kolejki. Dla większości zwiedzających było to ich pierwsze wejście na pokład dużych żaglowców. Byli ciekawi wszystkiego, a my czyniliśmy wszystko, aby tą ciekawość możliwie atrakcyjnie zaspokoić.

Z drugiej strony, równie sympatycznie, przyjęli nas gospodarze.
Od pierwszej chwili dano nam odczuć, że jesteśmy tu mile widziani. Ludzie uśmiechnięci, życzliwi, a cały port pełen ciekawych straganów i rozmaitych atrakcji. Było kolorowo, wesoło i radośnie.
Ramowy program dnia przewidywał rozliczne imprezy wokalno-muzyczne, wystawy morskie, promocje książek. Wizytówką Kłajpedy są: Muzeum Morskie, Delfinarium, Muzeum Zamkowe, Muzeum Historii Litwy i Muzeum Kowalstwa. Uczestnicy regat mieli przy zakupie biletów 50% zniżki. Warto również odwiedzić Park Rzeźby, gdzie wystawiono ponad setkę ciekawych eksponatów.

Na kapitanów czekały już zaproszenia burmistrza Rimantasa Taraskiewiciusa na tradycyjny „Captain’s Dinner”. I ta kolacja nie była sztampą. Goszczono nas na terenie dawnego zamku, gdzie postawiono drewniane wiaty. Dobra ciesielska robota. A grała ludowa kapela. Był rytualny „taniec ognia” – zapewne tradycją sięgający pogańskich czasów, był koncert na drążonych drewnianych naczyniach
i tańce jak na ludowym festynie. Kapitanom zdjęto odciski stóp co mają zdobić jakąś aleję. Pokazanie ludowego folkloru i konwencja „dużego luzu” doskonale zdały egzamin.

Sobota, 01/08/09 – postój w Kłajpedzie, dzień sportowych zmagań. Po południu parada załóg zakończona rozdaniem nagród na Placu Teatralnym, centralnym miejscu Starego Miasta.
W wielu miejscach miasta są rozstawione sceny na których koncertują rozmaite zespoły. Wieczorem „Crew Party” pod namiotami. Godzinę przed północą wielki fajerwerk sztucznych ogni na niebie.

Niedziela, 02/08/09 – postój w Kłajpedzie, - nadal tłoczno w porcie. Statki otwarte dla publiczności.

11:00 - msza ekumeniczna dla załóg w kościele Marii Panny Królowej Pokoju.

Nas wizytuje prezydent miasta Szczecina, pan Piotr Krzystek.
Na „Fryderyku Chopinie” płynęła żeglarska reprezentacja Szczecina.
Spotkanie było sympatyczne, a prezydent miasta pokazał, że nie boi się chodzić po pokładzie i wszedł na najwyższą reję fokmasztu – trumsla, ponad 35 metrów nad pokładem ! Trzeba przyznać, że poszło mu to sprawnie i bez oznak szczególnej emocji. Dostał duże brawa, zwłaszcza, że w czasie spotkania z załogą przedstawił ciekawy program wsparcia zachodniopomorskiego żeglarstwa przez Urząd Miasta.

Poniedziałek, 03/08/09 – c.d. postoju w Kłajpedzie. W porcie pusto, wszystkie znamiona wielkiego festynu usunięte. Wszystko sprzątnięte i pozamiatane.
12;50 odcumowano – parada żaglowców opuszczających Kłajpedę.
Na wyciągniętych w morze falochronach dużo ludzi. Wychodzimy z paradą wantową. Machamy, śpiewamy i trąbimy na pożegnanie.
Było nam tu miło i jak sądzę, niebawem powrócimy.

Wtorek, 04/08/09 – żegluga pod żaglami i na silniku do Świnoujścia.
Pakowanie manatków, klarowanie kabin, mycie wszystkich pomieszczeń,
aby przekazać statek nowej załodze bez uwag.

Wszyscy czujemy się trochę nieswojo. Okazuje się że za kilka godzin się rozstaniemy. Niewiarygodne, gdyż zdawało się, że już tak żeglować będziemy RAZEM do końca świata. Bo, było tak dobrze.

Ostatnia zbiórka załogi na rufie. Wydanie książeczek żeglarskich z wpisanym rejsem, opinii, paszportów. Przebyłem na tym statku jeden miesiąc i 5 dni. Przepłynęliśmy 2.283 mile, odwiedziliśmy Saint Petersburg, Tallinn, Turku i Kłajpedę. A mnie stuknęło 80 lat. Rejs ten miał być w Realu już moim ostatnim. Dalsze, już tylko we snach. Pożegnałem się z załogą, a łza zakręciła mi się w oku.

A ONA, ta dobra ZAŁOGA – gromko krzyknęła, że jeszcze nie czas na pożegnania…….
i……… zaśpiewała mi STO LAT!

środa, 31 marca 2010

„Astronawigacja dla żeglarzy”- nowa książka kapitana Jacka Czajewskiego

A było to dawno, 63 lata temu w Szczecinie. Pierwszy rok Wydziału Nawigacyjnego Państwowej Szkoły Morskiej rozpoczynał naukę w nowej szkole. Było nas 60 chłopa.

Pierwszy wykład. Kapitan Józef Giertowski zapatrzony w okno niczym w morski horyzont wypowiedział pierwsze zdanie swojego wykładu:

„Nawigacja jest to sztuka prowadzenia statku, drogą najkrótszą
i najbezpieczniejszą z portu wyjścia do portu przeznaczenia.”

Położył przy tym duży nacisk na słowo „sztuka”.

Astronawigacja wplata się w tą sztukę. Wykładał ją świetnie Wielki Guru, Kapitan Antoni Ledóchowski, były oficer marynarki austryjackiej, hrabia. Punktualny jak radiowy sygnał czasu, precyzyjny w słowach wypowiadanych pięknym polskim językiem.
Na trzech dużych tablicach kreślił pedantycznie wielkie koła, ekliptyki, trójkąty sferyczne. Tłumaczył wszelkie zależności spokojnie, pewnie. Na sali panowała całkowita cisza. Słuchaliśmy uważnie.

Przyszedł czas na sprawdziany. Wywołany do tablicy, jeden z kolegów, nie wykazał się szczególną wiedzą. I wtedy Kapitan spojrzał na niego z politowaniem i rzekł:
„gdybyś był tak wysoki jak jesteś głupi, to mógłbyś księżyc, na klęczkach, w d… pocałować.” Tak, Jego ukochane ciała niebieskie można było jedynie całować.

W tym czasie nie było tolerancji dla leniuchów. Robiono wszystko, aby nas dobrze do przyszłego zawodu przygotować .

Przez dwie letnie praktyki na „Darze Pomorza” robiliśmy setki obserwacji astronomicznych. Kreśliliśmy pozycje i analizowali trójkąty błędów.
Słońce, księżyc, planety i gwiazdy były w naszych rękach jak kule kuglarzy.
Ściągaliśmy je w każdych warunkach, tylko pochmurny dzień był dniem straconym.

Gdy zaokrętowaliśmy na statki i wypłynęli na oceany, bardzo wysoko oceniliśmy naszą Szkołę Morską. Nie czuliśmy się zagubieni.

Ja zaokrętowałem na chłodnicowiec m/s „Piast”. Świetny statek duńskiej budowy z doskonałą załogą. Rejsy Gdynia – Ameryka Południowa.
Dowodził nim wtedy kapitan Jan Mrozowicki. Trudne dla obcokrajowców nazwisko.
Dali mu bardziej swojskie: Captain More of Whisky.
Był to świetny kapitan, co potrafił w załodze wyzwolić wszelkie dobre inicjatywy.

Wychodząc na oceanie na świtową wachtę, sprawdzałem widoczność nieba identyfikując gwiazdy, aby z chwilą ukazania się linii horyzontu rozpocząć obserwacje astronomiczne.

Z szuflady na stół nawigacyjny wyciągałem arkusze zliczeniowe, ostrzyłem ołówki,
z półki zdejmowałem roczniki astronomiczne i tablice.
Pomiary gwiazd robiliśmy w zeszytach. Gwiazdy łapaliśmy, w zależności od przejrzystości horyzontu - od trzech do pięciu. Od zakończenia pomiarów do wykreślenia pozycji potrzebowałem około 25 minut.

O siódmej przychodził na mostek Kapitan. Pozycja statku już była naniesiona na mapę generalną, a obok na kartce ostatni dobowy dystans i ETA do portu przeznaczenia.
Serwowaliśmy Kapitanowi najlepszą kawę, a w zamian dość często usłyszeliśmy jakąś wojenną przygodę.
Trzeba bowiem wiedzieć, że nasz Kapitan II wojnę światową spędził w konwojach.

Dziś jest to nie do wiary, że jedynym naszym środkiem określenia pozycji przez dwa tygodnie atlantyckiego przelotu były sekstant, chronometr, tablice astronomiczne, dobre oko nawigatora i jego pewna ręka. A tak było przecież na żaglowcach przez dziesiątki lat.

Nie tak dawno, na statkach pokazali się technicy. Nad kabiną nawigacyjną zamontowali niewielki talerz, a nad stołem nawigacyjnym przykręcili skrzyneczkę z wyświetlaczem
i przyciskami. Nie wiedzieliśmy nawet jak się to nazywa. Jakiś GPS.
Przeprowadzili kalibrację i na wyświetlaczu ukazała się pozycja. Nasza pozycja statku dostępna w każdej chwili. Oficerowi pozostało jedynie przenieść ją na mapę i wpisać współrzędne do Dziennika Okrętowego.

Kiedyś na statku idącym na Daleki Wschód potajemnie wyłączyłem GPS informując oficerów o awarii tego urządzenia. Nie sprawa, powiedziałem, mamy sekstant i chronometr. Było wszystko co potrzeba tylko brakowało pozycji. Przez kilka dni.

Doszły mnie wieści, że z programów kilku Akademii Morskich wyrzucono naukę astronawigacji. Niedługo zapewne sekstanty zostaną usunięte ze statków, a nawigacja przestanie być sztuką, a stanie się gałkologią.

Najbardziej prestiżową w polskim żeglarstwie nagrodą za REJS ROKU jest SREBRNY SEKSTANT. Na szczęście, jak na razie, nie ma głosów, aby to był srebrny GPS !

Przed kilku dniami otrzymałem list polecony,
a w nim „Astronawigacja dla żeglarzy”- nowa książka kapitana Jacka Czajewskiego
z sympatyczną dedykacją:
„Kapitanowi Andrzejowi Drapelli, który mnie uczył jak wygląda Krzyż Południa i gdzie go szukać” – Jacek Czajewski, W-wa 17.03.2010

Książka ta jest pięknie wydana przez almapress . Przejrzysta, z doskonałymi rysunkami
i wytłoczeniami. Jacek Czajewski, mimo że profesor politechniki, posiada ogromny dar wysławiania się prosto i zrozumiale.
Jest to zapewne najlepszy podręcznik astronawigacji jaki kiedykolwiek ukazał się na polskim rynku. Jest to książka dla żeglarskiej arystokracji. Kto chce do niej należeć musi ją kupić i poznać. A potem wziąć sekstant do ręki i zobaczyć jak wiele radości daje pozycja jachtu własnoręcznie uchwycona i wyliczona. Jak to pięknie jest żeglować z głową!
Jak wielką satysfakcję daje bycie MAGIEM.

P.S. – muszę coś jednak od siebie dorzucić. Brakuje mi w tej książce „wkładki” – ładnej mapy nieba.

Serdecznie pozdrawiam tych wszystkich, co pamiętają, jak swoim dziewczynom pokazywali niebieskie konstelacje.

Andrzej Drapella